Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T3.djvu/371

Ta strona została przepisana.

Nareszcie lice jego ognistym pokryły się rumieńcem. Oczy zajaśniały najżywszym płomieniem.
Odepchnął Butlera.
— Milcz — krzyknął, — nikczemniku, milcz, szatanie pokusicielu. Przysiągłem na wierność nie Ferdynandowi, który jak słabe dziecko chwieje się na tronie, ale księciu Frydlandzkiemu. Ty sam niedawno w Pilzen tę samą składałeś przysięgę. Za Wallensteina życie bym oddał. Milcz, jeśli nie chcesz, żebym cię zrzucił z tych wałów. Śmierć jego. Ty śmiesz o tem myśleć? drżyj, nikczemniku.
— Uspokój się, Walterze, uspokój się.
— Ocal siebie, ocal pułk cały a za to obiecuję ci nagrodę. Oto masz zadatek wdzięczności cesarza. — To mówiąc, wyciągnął Butler sakiewkę pełną złota i podał ją Waltrowi.
Żołnierz porwał pieniądze i rzucił je ponad wysokie zamku egierskiego mury.
— Nie przekupisz mnie, zbrodniarzu — krzyknął w gniewie. — Odejdź, bo przysięgam, że tym pistoletem życie ci wydrę.
Wyjął broń z za pasa i przyłożył ją do serca Butlera. Cofnął się o kilka kroków zmieszany pułkownik.
— To wszystko żartem było — zawołał wyciskając śmiech udany na drżących ustach, — chciałem doświadczyć twojej wierności. Dobrze, Walterze, dobrze, widzę, żeś wierny księciu.
— Nie tak łatwo mnie oszukać — odparł Walter, — i Wallenstein o tem jutro będzie wiedział. Nawet i dzisiaj.
To mówiąc, skoczył z wału i jak strzała pobiegł ku domowi astrologa. Butler odwiódł kurek u pistoletu, skierował broń na żołnierza i wystrzelił. Ale po śmiechu usłyszanym i podwojonej szybkości kroków poznał pułkownik, że jego kula nie trafiła Waltera.