Możem ja zasnął — umarłem już może,
Dajcie mi pokój, przyjaciele moi:
Próżno mnie wskrzeszać — nic mi nie pomoże,
Nikt rany mojej, pod Niebem, nie zgoi.
Jam bardzo smętny — jam bardzo znużony —
A jednak muszę pójść tą drogą ciemną,
Kędy z was żaden nie pójdzie dziś zemną, —
Zdejmcie mi z serca waszych uwag szpony!
Dajcie mym skrzydłom wybujać z tych cieśni,
Już i tak długo byłem z wami razem.
Wy życia tylko rozbitym obrazem —
We mnie brzmią głosy nieznanych wam pieśni.
Na co czekacie? czegóż jeszcze chcecie
Czy żebym przystał, że dobrze na świecie?
Czy żebym płakał, że umieram młody,
Lub też zapragnął pośród ludzkiej trzody
Zostać i starzeć; — zaprządz się do pługa —
Wić się po ziemi jak ucisku sługa —
Czuć tylko w nocy — w dzień działać inaczej;
Niech Bóg wszechmocny przebaczyć wam raczy!
Nie pójdę w starych ojczyzny kościołach
Zasiąść do biesiad na braci popiołach
I katów zdrowie pić w Boga imieniu, —
Wolę tu skonać w zgrozie i milczeniu.
Czemu patrzycie takim dziwu wzrokiem,
Jakbym was urzekł szaleństwa urokiem?
Ja brat wasz — człowiek — ja na was spozieram
Z miłością brata — i cicho umieram;