Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T3.djvu/68

Ta strona została przepisana.

I prawdę mówię pod skrzydłami śmierci:
Kraj wam trzy sępy rozdarły na ćwierci,
A sprządz go nazad wolą nie umiecie!
Z was niewolniki też dotąd na świecie.

Darmo z natchnieniem czyn pogodzić chciałem —
Ciało w myśl natchnąć i myśl stworzyć ciałem.
Ach! nie czas jeszcze z lotnej marzeń wstęgi
Snuć węzły życia i wieńce potęgi!

Nad grobem świętym — nędznych waśni sporem
Nie Chrystusowem płomieniem my gorem;
Jedni w bojaźni swej się zasklepili —
Drudzy żądają gwałtu w każdej chwili.

Śni się wrzeszczącym, — że lud się przez rzezie
Rzeką krwi bratniej do Raju przewiezie!
Boże pioruny, nie ziemskie trucizny,
Z upadku martwe dźwigają ojczyzny!

A czy wy wiecie, wy, na podłość chorzy
Lub na bezrozum — gdzie ten piorun Boży!
On w piersi ludzkiej drga — i zwie się Miłość —
I on rozcina tu losów zawiłość!

Tem, że się brudem szatańskim nie plami,
Mści się straszliwie po nad szatanami.
Ryje na czole im potępień znamię
I z krzywd budowne cesarstwa ich łamie.

Wiedzcież gdzie zemsta, gdy tak zemsty chcecie.
Kto strachem wzgardzi, a nie tknie się zbrodni,
I wskaże światu świętość Polski — w świecie,
Ten w arcy-zemstę czyny swe zapłodni.

A czas zwyciężyć już, o przyjaciele!
— Nie rozumiecie może, dni za wiele
Na martwych myślach wyście przeigrali —
I na wosk zmiękły wam serca ze stali. —