O pójdźcie — pójdźcie przez rodzinne sioła,
Przez łąk zielenie i przez kłosów fale;
Tam w kłosie każdym szemrzą ziemi żale,
Tam lilia polna o pomstę zawoła! —
Szum tylko borów słychać tam w przestrzeni
A w borach groby z zielska i kamieni,
A w każdym grobie męczennik spoczywa —
I nad nim sosna hymn umarłych śpiewa.
Na polach w okół tajemne grabarze
Kopią w głąb ziemię — i broń poszczerbioną,
Obrazy świętych i stare ołtarze,
Na pył rozbiwszy, rzucają w jej łono.
By nie stał żaden przed oczyma ludzi
Pomnik dni dawnych, — by ziemia ta cała
Nagim — bez krzyżów — cmentarzem się stała —
Gdzie z snu wiecznego mój lud się nie zbudzi.
Ach! u bram miasta — patrzcie — tam w dolinie,
Rota żołnierzy o brzasku godzinie
Strzelby nabija — i stoi — i czeka
Na wóz ten czarny — na tego człowieka,
Co zwolna jedzie w śmiertelnej koszuli
Skazan od sędziów by poległ od kuli,
Za to, że wygnan śmiał wrócić na łany,
Gdzie ojców rola i braci kajdany.
Starców i sierót lud za nim się tłoczy —
Słońce z za wzgórzów wznosić się zaczyna —
Dzwon z wieży słychać — to zgonu godzina;
Lud podniósł w Niebo obłąkane oczy!
On zstąpi z wozu, — on w jaskrawe słońce
Pojrzy jak orzeł i słów kilka doda:
Chleb ten był gorzki i zatrutą woda,
Którąm żył tutaj — teraz na tej łące