Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T3.djvu/75

Ta strona została przepisana.

Albo też padnij mi tu na kolana
I Polskę uczcij serca nawróceniem!

Coś ty mi radził, ja ci radzę teraz,
Radzę i szczerze; — wielu zwieść i nieraz
Jeszcze ty możesz, — lecz to nie wygrzebie
Z grobu przyszłości ni twoich, ni ciebie.

Za to, że wiarą twą — był topór kata —
Że twą pięknością — co podłe a harde —
Skazany jesteś na plwociny świata,
Skazany jesteś na wieków pogardę.

Patrzcie! — on znika — bracia! już go nie ma!!
W sercach się waszych tylko strachu zima —
Na licu waszem tylko zwątpień znamię
Po nim zostało — ożyjcie, on kłamie!

Na walkę, bracia — na godność bez końca
Wyście skazani. — W ciepłem świetle słońca
Zwierzętom igrać; — lecz wam działać trzeba;
A przez czyn ziemi przychylicie Nieba!

Jam ciężko grzeszny — wyznaję — o bracia —
Bom dał zamieszkać w sobie tej żałości,
Co z czucia w końcu w krew się przepostacia
I myśl zatrutą przewcieli w szpik kości.

Mnie, smutek zabił — mnie gorzkie koleje —
Mnie, gwałt namiętnych, nieskończonych marzeń, —
Mnie, krok leniwy ognuśniałych zdarzeń —
Mnie, te dni naszych wciąż tak podłe dzieje!

Jam pił zanadto z krynic mętnych łzami, —
Za dużo trumien przeszło mi przed wzrokiem!
Wiek wołał — czekaj — rok ciągnąc za rokiem
Codzień świeżemi witał mnie trumnami! —

Wszystko, com kochał, w ziemi pogrzebałem,
Miłości moich — krzyże — tam po błoniach.