Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T3.djvu/79

Ta strona została przepisana.

— Czem znów genialność? Ot, w jednym momencie
Przełamać naród w odmienne nagięcie,
I wciąż twórczości trzymając pochodnię
Czuć się nad wyrzut wyższym i nad zbrodnię!
Cnotliwym ludziom zanadto wygodnie —
Żadnej wewnętrznej nie spełnią ofiary —
Nie narażają się na zgryzot mary,
Nie chcą się shańbić i skalać dla ludu
Jak Saint-JustMarat — ci dwaj święci brudu!
I są spokojni nawet na szafocie!
To — moralności jakby wielkie pany
Co chodzą w uczuć jedwabiu i złocie!
A co z tej cnoty — gdy kraj podeptany?
Uwagąm oną zrobił mimochodem, —
A nią dowiodłem, że gdy twórczość każe,
Słuszna wziąść nawet przemoc nad narodem,
I że tyranią marząc, źle nie marzę.
Niech się wam serca zbytnie tu nie zranią:
Bo oczywiście komunizm tyranią!
Ni takiej znają niewoli na świecie
Ci, których Turek albo Chińczyk gniecie!
Przed komunizmu dopiero obliczem
Każden szczególnik w społeczeństwie — niczem!
Własność przepada — twe włosy — twa skóra
Nie twe — lecz rządu; — to mi dyktatura!
Aleć wiadomo — sławiańskiej natury
Normalnem prawem — żądza dyktatury!
Myśl, pot, grosz wszystkich, przez władzy przetaki
Wciąż przelatuje, — i władzy tartaki
Wciąż kraj piłują — ot! centralizacya!
— Nie dość krwi tylko chcieć jak demokracya; —
A któż krew przyjmie za co gdzie w zapłacie?
Wprzód niż krew — pieniądz wojnę rozpoczyna, —
W skarbie drga zwycięstw ukryta sprężyna —
A skarb oparty na dóbr konfiskacie!
Rząd gdy jedynym właścicielem będzie,
Zaraz się zjawi moc i pogrom wszędzie!