wolny Bardan podwoił kroku, choć widział kryjącego się pomiędzy rotami pana. Sieciech z zimną krwią i właściwą sobie rozwagą urządzał bitwę; dawał znaki i hasła, zachęcał, zagrzewał do odwagi, sam się rzucał naprzód, znów ustępując szykował złamane szeregi, wracał do porządku rozerwane orszaki. Krzyżowały się w powietrzu strzały i włócznie z obu stron rzucone. Tarany tymczasem przez część żołnierzy niesione, powoli przysuwały się do bramy, i pomimo grotów nieprzyjacielskich zapełniono fosę zamkową ziemią, darniem, kamieńmi i chróstem do tego sporządzonym.
Na najwyższej stronie murów, widziano męża wzniosłej postawy, w czarnej zbroi i z odkrytą twarzą, a choć w takiej odległości rysów jego rozeznać nie można, z rozkazów przezeń dawanych, z nadzwyczajnej odwagi i spokojności okazywanej wśród boju i grożącej śmierci, łatwo było poznać Zbigniewa. Przy nim stał niżej nieco rycerz, który z równem męstwem zachęcał żołnierzy i czasem porwawszy łuk od stojących ludzi, niemylne wysyłał ciosy. Pięć razy już wymierzył w serce Mieczysława, a pięć razy głos księcia: — stój Mestwinie! — wstrzymał go, bo Zbigniew pałając nienawiścią ku synowi Bolesława Śmiałego, sam chciał się jego śmiercią i nacieszyć i wsławić. Wrzask, krzyki, rozkazy tłumnie się mieszały, chrzęst zbroi, świstanie rozrywających powietrze pocisków, jęki ginących i rannych unosiły jego duszę, urągał się z śmierci i niebezpieczeństw, rzucone strzały rzadko dochodziły miejsca, na którym słał, czasem tylko u stóp jego padał osłabły już pocisk, wtenczas z uśmiechem pogardy odsuwał go nogą, lub też oddawał Mestwinowi, który szczycąc się z doskonałego strzelania, natychmiast znów go wypuszczał na oblegających, a wtenczas rzadko chybiał celu. Kilku jeszcze innych łuczników otaczało Zbigniewa, i jak gdyby dla zabawy, różnych sam im okazywał rycerzy. Za jego rozkazem
Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T4.djvu/100
Ta strona została przepisana.