Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T4.djvu/104

Ta strona została przepisana.

— Dobrzem zrobił — rzekł Zbigniew do Mestwina — żem tego żyda zamówił do siebie przed rozpoczęciem oblężenia, bo widzę, że na nieszczęście często go będziemy potrzebować. Ale patrz, tam nasi giną. Jordan z Gozdowa dzielnie się potyka.
— Dzielnie — odparł Mestwin — dzielnie, na Boga, ale coś mi powiada, że niedługo kroku Mieczysławowi dotrzyma; dobrze, że Abraham nadszedł, żołnierze nasi przypatrują mu się z uwagą, powtarzając wyrazy, czary, czarnoksiężnik.
— Czy piekło się na mnie przysięgło? — przerwał mu Zbigniew — już mało naszych się opiera. — Jordan wraca ich jednak do porządku dobrze, znów zacięty bój się wszczyna. Kazałem by żaden nie tknął Mieczysława, bo i tak niedługie mu już dni zostały: zachowuję dla siebie przyjemność zabicia go własną ręką; ale co do tego Henryka, bodaj go szatan porwał, szkoda żem go tu nie zatrzymał. Łucznicy — dodał donośnym głosem — lepiej mierzcie, prosto w serca wrogów, za rzadko trafiają wasze groty.
Tymczasem Wszebor starał się ciągle o przystawienie więcej drabin, Sieciech zaś z drugiej strony kierował oblężeniem; kazał szeregowi swoich żołnierzy w pewnej odległości od murów wysypać wały, z za których bezpiecznie mogliby odpowiadać pociskom z zamku rzuconym. Tą roztropną zatrudniony pracą, nie wiedział, że Mieczysław walczy na murach nieprzyjacielskich; długiego czasu potrzeba było na usypanie tych szańców, ale nareszcie pomimo ciężkich strat, które co chwila doznawał, potrafił obrać korzystne stanowisko i zasłonić swoich od niebezpieczeństwa, walczenia na otwartem polu przeciw nieprzyjaciołom ukrytym w strzelnicach i wieżach; równowaga między ginącymi z obu stron się ustaliła, na każdy wystrzał z zamku odpowiadała strzała zza wałów usypanych, które z świeżej ziemi zrobione, wkrótce pokryte zostały mnóstwem chybiających pocisków.