nadciągały po dwóch drabinach, których nie mogli obalić pomimo największych starań żołnierze Zbigniewa, Jordan porwawszy ogromny kamień, tak zręcznie go rzucił, że połamał kilka szczeblów u pierwszej drabiny; runęli ludzie po niej wdzierający się na mur w głęboką fosę, i jęki ich pomnożyły trwogę otaczających Mieczysława. Wkrótce i druga padła z łoskotem a z nią zdawało się, że wszelka znikła nadzieja dla młodego księcia już nielicznym wspieranego żołnierzem. Nie zmiejszyło to jednak zapału syna Bolesława i z nową wściekłością rzucił się pomiędzy nieprzyjaciół zasłaniając się tarczą, znów mieczem, torując sobie drogę z wiernym giermkiem, kładł trupem opierających się, ale uczuł, że już słabnie, i że jeśli dłużej tak nierówna potrwa walka, niezbędnie uginąć mu przyjdzie. Dobywając więc wszystkich sił, roztrącił kilku żołnierzy stojących przed Jordanem i wpadł na rycerza. Skrzyżowały się ich miecze, a ogień ich oczu wydał uczucia duszy. Zwarli się wstępnym bojem zaczynając krwawy pojedynek, w którym okazywali, że jeden drugiego jest godnym, bo oba z największą walczyli zręcznością.
— Książe i panie mój — zawołał Mestwin na Zbigniewa gdzieindziej patrzącego — zwarli się, ciekawy jestem, na którym z nich wieczerzać dziś będą sępy.
Spojrzał w tę stronę Zbigniew, i w tej samej chwili dobył oręża.
— Już czas to zakończyć — rzekł — wcześniej czy później trzeba go zabić. Zapomniał chyba Jordan o moim rozkazie. Jordanie z Gozdowa — krzyknął całemi piersiami, biegnąc do niego — Jordanie z Gozdowa, złóż oręż, jeśli dbasz o moję łaskę.
Doszły te słowa do uszu rycerza. Schylił pałasz i wściekle go rzucając na stronę:
— Przez duszę Eryka Heyfroka, któregom zabił w Prusiech, wolałbym zginąć z rąk kata, niż takie słyszeć rozkazy.
Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T4.djvu/106
Ta strona została przepisana.