Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T4.djvu/108

Ta strona została przepisana.

do odstąpienia i jednego kroku, nareszcie po długich usiłowaniach tak dzielnie uderzył o rękojeść pałasza Mieczysława, że ten opuścił rękę na chwiłę.
Radość zajaśniała w oczach Zbigniewa. I już miał utopić oręż w piersi przeciwnika, kiedy nagle zbladł, skłonił głowę na piersi i przykląkł.
Strzała rzucona z równiny tkwiła mu w lewem ramieniu, a potoki krwi zbroję mu oblały.
Mieczysław choć tęgim uderzony razem, nie odebrawszy żadnej rany, wzniósł pałasz do cięcia, ale jego żelazo spadając, odbiło się o miecz rycerza, który rzucił się między nim a Zbigniewem krzycząc.
— Zanieście księcia do komnat i zawołajcie żyda.
Zbigniew niesiony przez wiernych żołnierzy ustępował z pola bitwy, ostatnie słowa jego były:
— Mestwinie, zakazuję ci z Mieczysławem walczyć, bo on z mojej ręki zginąć musi.
Słyszał dobrze słowa pana swojego Mestwin, ale jednak nie zaprzestał boju i zapewnie znużonego przeciwnika byłby pokonał, gdyby nie rzucający się z obu stron dobrani żołnierze nie byli ich przedzielili w zamieszaniu.
Coraz trudniejszym stawało się położenie Mieczysława, osłabiony nie mógł z równą jak pierwiej potykać się dzielnością. Razy jego padały na zbroje wrogów, ale już do ich serca przedrzeć się nie mogły. Zasłaniał go Henryk i jak lew rozjuszony zaścielał trupami mury, ale napróżno tak bohaterskiego męstwa dawał dowody. Mestwin ściągnął z innych miejsc posiłki, i coraz bardziej nadchodzące hufce tłoczyły się na przerzedzonych obrońców Mieczysława. Widział książe jak u stóp jego padali żołnierze i mógł już porachować nielicznych zostających jeszcze przy życiu towarzyszy.
Jeszcze dosyć długo trwała zacięta walka, aż dopóki sam tylko Mieczysław i Henryk nie zostali, bez żadnej wprawdzie rany, ale do szczętu znużeni. Mestwin wołał głośno do żołnierzy, by giermka zabili