Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T4.djvu/109

Ta strona została przepisana.

a pana starli się pojmać. Ostateczna zguba już blizką była tych dwóch młodzieńców, kiedy Wszebor po długich usiłowaniach potrafił przysunąć drabinę do murów o kilkanaście kroków do miejsca, w którem potykał się książe.
— Zatrzymajcie ich, niech nie dojdą do drabiny — krzyknął Mestwin.
I sam na czele dobranych rycerzy, chciał zapobiedz Mieczysławowi, ale nim to mógł uskutecznić, już dzielny książe stanąwszy z Henrykiem przy drabinie, skoczył na nią.
— Łucznicy — zawołał Mestwin — dosiągnijcie ich, pociskami dobrze wymierzcie, kto trafi księcia, dwanaście sztuk złota dostanie.
Na te słowa wyleciała chmura strzał, z których żadna nie trafiła schodzących bohaterów. Po chwili Mieczysław z giermkiem dostali się do równiny, w tej samej chwili ogromny kamień rzucony przez rycerza z Wiederthalu zwalił drabinę. Łucznicy znowu rozstawili się po basztach i dawna wróciła się bitwa, ale nie z taką odbywana jak rano prędkością, bo znużeni żołnierze dobrze naciągać łuków już nie mogli.
Tymczasem Sieciech dowiedziawszy się o zdarzonych wypadkach przez Jarosza z Kalinowy, którego był posłał do Wszebora, przybiegł natychmiast z kilkoma rotami i Skarbimirem, którego wszędy z sobą wodził, ale już zastał Mieczysława u stóp murów, na których niedawno z tak bohaterskiem potykał się męstwem.
— Górą książe Mieczysław — krzyknął uniesiony walecznością młodzieńca — do drabin żołnierze moi, do murów.
I sam porwał drabinę i przystawił do wysokiej wieży, ale teraz runął na nią kamień i w kawałki potrzaskana w fosę wpadła.
— Nic im już dzisiaj nie zrobimy — rzekł Sieciech — przecież to od rana przepowiedziałem, trzeba