Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T4.djvu/112

Ta strona została przepisana.

już stałe powiął przedsięwzięcie, kiedy znalazł sposób, którym się spodziewał, że zaradzi nieszczęściom ojczyzny, ściągnął osłabłą ręką wodze u konia i krok jego przyspieszył. Dostawszy się do Płocka, zsiadł przy swojem mieszkaniu złączonem z kościołem katedralnym i wszedł do niego; ale kiedy wszyscy sądzili, że myśli odpocząć po tak męczącej drodze, znów go ujrzeli wracającego na ganek i na koń siadającego. Ale nie ku obozowi już się teraz obrócił, udał się w najludniejszą stronę miasta i po kilku chwilach wjechał na dziedziniec zamku królewskiego. Zostawiwszy konia jednemu ze swoich koniuszych, wszedł sam do sieni, znikł z oczu zdziwionych dworzan, którzy nie wiedzieli co rokować z tak nadzwyczajnego pospiechu, w osobie tak wysokiej godności i lat tak podeszłych.
Wielki sokolnik Wolimir z Moskorzewa siedział w przedpokoju królewskim pustym teraz, bo wiele osób zwyczajnie go zapełniających udało się częścią do Zbigniewa, częścią do Mieczysława. Bezwątpienia myślał o przyjemnym dla siebie przedmiocie, bo uśmiech całą twarz mu rozjaśnił, a pukiel czarnych włosów, któremu z umileniem się przypatrywał, trzymał w prawej ręce; na lewej zaś sokół ulubiony trzepotał skrzydłami.
Zapewnie głęboko musiał się zastanowić nad drogim upominkiem, bo nie słyszał otwierających się drzwi za sobą i dopiero za dochodzącemi go słowy:
— Wolimirze! czy można naszego miłościwego króla oglądać?
Odwrócił się i ujrzał stojącego Stefana.
Zawstydzony, że go Biskup podszedł, kiedy rozmyślał o rzeczach tak światowych, porwał się natychmiast z krzesła, schował przedmiot miłosnych dumań i odpowiedział:
— Choć najjaśniejszy pan słaby na zdrowiu, zapewnie jednak nie odmówi odwiedzin Biskupa płockiego.
— Oznajm mu więc, proszę cię, moje przybycie i powiedz, że ważne przyniosę nowiny.