Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T4.djvu/119

Ta strona została przepisana.

— Zdaje mi się — odpowiedział Stefan — że zdatnym jest do tego Wolimir z Moskorzewa, wielki sokolnik.
Pomyślał król przez czwilę.
— Wolimir — powtórzył — wierny jest naszej osobie, ale zbyt prędko unosi się gniewem, zbyt roztargnionym i lekkim jest do takowej sprawy. Jego więc wyszlę do Skarbimira, tego nieoszacowanego doradzcy, tego roztropnego...
— Przepraszam cię, królu mój miłościwy — rzekł Biskup, — że ci śmiem przerywać. Skarbimir z Gulczewa może mieć piękne przymioty, lecz na męstwie i stałości potrzebnej w takim razie zupełnie mu zbywa. Ja to mówię, królu i panie mój, nie w chęci złośliwego osądzenia bliźniego, ale powodowany gorliwością w usłużeniu tobie.
— Mylisz się, Stefanie, Skarbimir z Gulczewa przywiązany jest do mnie oddawna. Wszystko co wie, co czuje, wynurza przede mną, a szczere jego serce nie skrytego przed moim wzrokiem nie zawiera. Proszę cię więc, byś zawołał Wolimira, On naszę wolę i polecenia poniesie dziś jeszcze do Mieczysława i pana Gulczewa.
— Niech więc tak się stanie, jak żądasz, najjaśniejszy panie. Wolimirze z Moskorzewa! wielki sokolniku Wolimirze!
Tego razu drzwi się prędzej otworzyły i wszedł Wolimir, pytając króla o rozkazy.
— Opowiedz mu wszystko, święty Biskupie, bo ja nie czuję się na siłach. Ach! Zbigniew, Zbigniew.
— Wolimirze — rzekł Biskup, — król Władysław przeznacza cię do ważnego poselstwa, które odbędziesz do obozu oblegających zamek księcia Zbigniewa.
— Przedziwnie! — zawołał sokolnik — przedziwnie! Gotów jestem na wszystko. Może po drodze znajdę stado kuropatw, a mój sokół...