Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T4.djvu/122

Ta strona została przepisana.

i drugim, do zbliżenia serc rozjątrzonych i załagodzenia sporu. Wiele ci zapewne trudu stąd wyniknie, ale pamiętaj, miłościwy panie, że to jedyny w tej mierze ratunek.
— Zrobię to, zrobię — odpowiedział Władysław — poświęcę się dla Zbigniewa, nie opuszczę syna w potrzebie, synowca uratuję, pokój, cnota...
Chciał dalej mówić, ale osłabł nagle, spuścił głowę na piersi i zalał się łzami, a kiedy Biskup pocieszać go zaczynał, rzekł:
— Zostaw mnie teraz, szanowny Stefanie, udam się do modlitwy, która może zgoi ciężkie rany.
Kapłan szanując tę pobożność, opuścić go w milczeniu, odchodząc nie omieszkał powtórzyć Wolimirowi raz już danego zlecenia.
— Zobaczysz, szanowny Biskupie, jak pięknie sprawię — zawołał wesoły sokolnik. — Nie znam się na locie ptaków ani na łowach, jeśli nie pogodzimy tych młodzików; poselstwo z przykładną powagą odbędę: Skarbimirowi męstwa natchnę w serce, co najtrudniejszym będzie ze wszystkiego. Ale na wszystkie sokoły w Polsce, zapomniałem, że mi jutro przed wschodem słońca wstać potrzeba, i że się nie wywczasowawszy mogę zasnąć w obozie i źle się spisać. Więc żegnam cię, Biskupie i zabieram się do spoczynku, w tej komnacie noc przepędzę, gdyż dzisiaj jestem, jak to najczęściej się zdarza, na służbie.
To mówiąc, obwinął się płaszczem i usiadł w szerokiem krześle...
— Gdyby król mocno zasłabł, natychmiast każ mi o tem donieść Wolimirze — były ostatnie słowa odchodzącego Stefana, ale podobno ich wielki sokolnik nie słyszał, gdyż snem twardym ujęty, marzył już o sokołach i puklach dziewiczych.