Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T4.djvu/123

Ta strona została przepisana.
ROZDZIAŁ XII.
Oj nie bardzo sobie życzę
Oglądać jego oblicze.
Gotów w zapale wściekłości
Wszystkie potrzaskać mi kości.
Piosnka gminna.

— Stój! jakie hasło? — krzyknął żołnierz stojący przy końcu obozu rozwiniętego przed murami Zbigniewa, na człowieka, który jeszcze przed wschodem słońca na rozpędzonym przybiegał koniu.
— Stój powtórzył — jeśli nie chcesz z życiem się rozstać... jakie hasło?
— Na wszystkie sokoły — odparł jeździec — nie znam twego hasła, puszczaj mnie, bo na Boga, spieszyć się muszę.
— Stój! — groźnie po trzeci raz ozwał się żołnierz i pikę w pierś konia skierował.
— Do szatana, na piekło i belzebuba, człowiecze, co robisz! przybywam od króla Władysława, puszczajże mnie, bo na wszystkie orły gór karpackich, niemiłem ci będzie moje przywitanie. Czyż nie znasz wielkiego sokolnika Wolimira z Moskorzewa.
— Nie znam, tak jakem Michał z Jarłuty — krzyknął zawzięty żołnierz — i choćbyś tu godzinę mi wyliczał swojej godności imiona, nie puszczę cię, nim mi hasło powiesz, lub przez moje ciało przejedziesz.
— Piekielnieś uparty, Michale, przysięgam ci, żem Wolimir, król nasz Władysław, o którym już musiałeś słyszeć, przysyła mnie do księcia waszego.
— Nie łudź mnie napróżno — odmruknął strażnik — bo nic dla ciebie uczynić nie mogę.
Podczas tego sporu, kilku innych żołnierzy zgromadziło się wokoło towarzysza, chwaląc głośno jego pilność i ostrożność; na nieszczęście żaden nie znał Wolimira, bo właśnie wielki sokolnik trafił na hufce