Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T4.djvu/125

Ta strona została przepisana.

przecie zawsze stoimy zimą i latem w królewskim zamku.
— To mówiąc, pokręcił wąsa i ukłonił się Wolimirowi, który obtarłszy zakurzoną odzież, z wytworną postawą, gotował się iść do księcia.
— A cóż chcesz — odpowiedział — przybyłem tu, a kiedy nikt mnie nie znał, chciałem się z nimi zapoznać. Lecz ponieważ i wielcy sokolnicy nie nie mogą przeciw tysiącom poradzić, zapewniebym bez twojej pomocy życie i urząd postradał. Ale kiedy to wszystko teraz w żart się obróciło, macie moi przyjaciele — i rzucił z obojętnością pańską, niedawno zawziętym na siebie, garść pieniędzy. Poczem oddalił się z Jaroszem, poprawiajęc podczas drogi bogaty pas, na którym wisiał pałasz i kołnierz szerokiego płaszcza, spiętego słabą klamrą, którą jak to opowiadał Jaroszowi, w Paryżu na turnieju był odebrał z rąk niezrównanej piękności.
— Król Filip wtenczas siedział — ciągnął dalej — na tronie, a wszystkie dziewice Franków, wszystkie róże Prowancyi zgromadzone, patrzały na nasze igrzyska i gonitwy; pamiętam, jak gdyby to się dzisiaj działo, żem zwalił z konia Engerranda de Mortemar, wielkiego koniuszego króla, a oklaski wszystkich i wieńce z kwiatów spadały na mnie cudzoziemca, z dalekich krajów przybyłego. Był jeden wieniec droższym mi od wszystkich, bo rzucony ręką Eleonory de Montmorency...
— Już jesteśmy u namiotu księcia Mieczysława — przerwał mu Jarosz, który pierwszy raz słysząc o Paryżu, królu Filipie, Engerandzie i Eleonorze, nie wiedział czy te osoby na ziemi lub na księżycu przesiadują...
— Szkoda, że nie trochę dalej go książe wystawić kazał, bobym ci mój opis dokończył, ale teraz muszę cię pożegnać.
Po odejściu towarzysza, przez chwilę stał przed szerokim namiotem wielki sokolnik i dał znak żołnie-