Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T4.djvu/130

Ta strona została przepisana.

liśmy wielu ludzi wczoraj. Namioty zapełnione są rannymi i w takim stanie czasu, najmniej sześć dni potrzebujemy, do pokrzepienia wojska nowemi posiłki i do obwarowania obozu. Własną więc korzyść połączamy z wolą monarchy. Nie prawdaż, Sieciechu?
— Zawsze z tą wolą monarchy występujesz, Wszeborze — odparł dumny wojewoda — a chciałbym, żeby czasem i naszych radzono się chęci, zresztą potwierdzam twoje wnioski, dodając, że turniej najpiękniejszą, jest zabawą, i że się spodziewam spotkać na nim z księciem Zbigniewem.
— To się mylisz, wojewodo krakowski — rzekł Wolimir nieopuszczający stołu — bo ani Zbigniew, ani książe Mieczysław podobno walczyć na tym turnieju nie będą. Chce ich król nasz pogodzić
— Pierwiej ogień z wodą! — krzyknął Mieczy sław — pierwiej żmiję przypuszczę do łona, niż syna Władysława.
— Ależ na wszystkie sokoły, potężny Skarbimirze, spiesz się do księcia, bo król największej prędkości pilności po tobie wymaga.
— Jam dotąd sądził, że żartujesz, wielki sokolniku.
— Toś się bardzo omylił, bo daję ci słowo, że król Władysław obrał cię do tak ważnego poselstwa, znając twą mądrość i biegłość nie raz doświadczoną.
— To nie może być, ani mogę temu wierzyć... poco mnie do niego wysyłać, mnie starca nie wiele dni mającego do grobu.
— Tem mniej będziesz ich żałował, jeśli życie tam postradasz! — krzyknął Sieciech, i obróciwszy się do Lassoty, kazał mu przywołać Jarosza z Kalinowy.
— Skończyłem śniadanie rzekł Wolimir — i przyznaję, że rzadko podobne w licznych nawet za granicą podróżach jadałem. Mam nadzieję, że będę mógł lepiej osądzić jeszcze twoję kuchnię, książe, bo myślę tu się zostać na obiad. Wątpię, by wprzód wrócił z zamku pan Gulczewa.