Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T4.djvu/133

Ta strona została przepisana.
ROZDZIAŁ XIII.
Pragniesz mię, widzę, zdrajco schwycić w swoje szpony,
Zobaczym kto z nas lepiej w zdradach wyćwiczony.
Bezimienny.

— Książe i pan nasz trochę słaby — rzekł Jordan prowadząc Skarbimira do komnaty Zbigniewa. — Ale Abraham z Hamburga obiecuje, że wkrótce go uleczy z lekkiej rany i że będzie mógł wrócić na pole bitew i sławy.
Rycerz żadnej nie uzyskał, odpowiedzi, bo Skarbimir cały drżał od strachu i wszystkie natężał siły, by nie upaść; to wszystko połączone z niespokojnością duszy, z niepewnością jak go przyjmie książe, w taką wprawiło go trwogę, że odrzekłby się wszystkich bogactw dla uniknienia przykrego położenia. Nagle bowiem jak gdyby porwany z obozu i rzucony w mury nieprzyjacielskie, poglądał błędnym na otaczających wzrokiem, a słowa Jordana choć uprzejmie wyrzeczone, groźnie w jego uszach grzmiały. Miał jednak czas do przyzwyczajenia się, bo nie zaraz za wejściem do zamku, do jego pana się dostał, przechodził wiele komnat i galeryj, ale wcale inszą postępował drogą od tej, na której Mestwin Biskupowi przewodniczył. W każdym pokoju zastał mnóstwo zbrojnych, różnie czas przepędzających. Jedni z pucharem w ręku dawne opowiadali czyny, drudzy grali w kości i uniesieni namiętnością, jednym ruchem rozstrzygali los swój przyszły, lub też umiarkowańsi, nie wystawiali całych majątków, na pastwę ślepego losu, ale pomniejsze przedmioty jak hełmy, pałasze, sztylety. Słowem ożywiony zamek przedstawił oczom Skarbimiera liczne hufce i wesoło bawiących się rycerzy, którzy rzadko odwracali oczy na przypatrzenie się jemu. Dostał się on nareszcie do drzwi, za których otwarciem ukazały się ogromne z ciosowego ka-