Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T4.djvu/140

Ta strona została przepisana.

oczy, uczuł przyjazne ściśnienie ręki i grzecznie wyrzeczone słowa usłyszał.
— Książe chory, trzeba mu uniesienie przebaczyć.
— Przebaczyć — powtórzył zdziwiony Skarbimir — ach! jakże nie przebaczyć takiemu bohaterowi, rycerzu Mestwinie z Wilderthalu.
— Posłuchaj mnie, panie podskarbi królewski, — rzekł Mestwin i odprowadził go na stronę.
— Gotów jestem — odpowiedział Skarbimir, poznając, że chcą go w jakieś sidła ułowić. — Ale nie tak łatwo ze mną — pomyślał. — Alboż to nie przepędziłem życie na dworze? alboż to poselstw mnogich nie odprawiłem? Alboż to nie oszukałem, nie zwiodłem tylu książąt i panów?
— Książe i pan mój — zaczął Mestwin — takiego jest ułożenia, że pierwsza myśl co się nawinie, zawsze mu się z początku najlepszą wyda, ale potem zastanowiwszy się często gotów jest do rozeznania rzeczy, któremi pogardzał, do szanowania osób, na które złem okiem patrzał. Właśnie to się samo dzisiaj zdarzyło; nieprzyjemnemi pożegnał cię słowy, aleś ledwo wyszedł, upamiętał się i przysłał mię do ciebie. Skarbimirze, czy można na ciebie rachować?
Te słowa ostatnie wyrzekł stanowczym głosem i mocno ścisnął rękę podskarbiego, który po chwilce namysłu odpowiedział.
— Jużem się oświadczył święceniem bez granie dla księcia, a choć źle przyjęto moję życzliwość, w niczem się ona nie zmieniła.
— Pozostaniesz więc w obozie nieprzyjaciół, czy tu się przeniesiesz? — zapytał Mestwin.
— Uczynię, co książe rozkaże.
— Tłómacz się jaśniej, szczerze powiedz: czyś gotów wiernie służyć Zbigniewowi? Czy twoje usługi zdrady czasem nie pokrywają?
I patrzał się Mestwin na Skarbimira bystrym wzrokiem, chcąc przeniknąć tajniki jego serca. Ale