Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T4.djvu/149

Ta strona została przepisana.

— Precz mi z takiemi wnioskami! — przerwał grzmiącym Mestwin głosem. — Owszem, czuję napływ sił nadzwyczajnych, sił, któremi światbym mógł zniszczyć, czuję ogień w piersiach, którego wkrótce wybuchną płomienie. Nigdy nic w życiu lepiej nie usłużyło nad tę ranę odebraną przez Zbigniewa. Hanna teraz sama przesiaduje w swoich komnatach. Na szatana i piekło zarazem, to moja żona, powiadam ci paziu, ona moją żoną być musi.
— Jeśliś tak postanowił, — ozwał się Ulrych — to będziesz łaskaw użyć mnie do posługi w tej sprawie, wiesz bowiem, że orle mam oko i jelenie nogi, umiem się jak wąż czołgać po nieprzyjacielskich obozach i rzucić się z zajadłością na wskazane ofiary.
— Doświadczyłem często twojej zręczności — odparł Mestwin — a teraz potrzebniejszą mi ona niż kiedykolwiek będzie. Wspomniałeś o obozach nieprzyjacielskich, wkrótce je odwiedzisz, ale Ulrychu, zdaje mi się — dodał już ciszej i z szyderskim uśmiechem — że spokojny i wyrachowany zwyczajnie rycerz z Wilderthalu, zanadto się uniósł; rysy jego zapewne przybrały cechę namiętności i prawdy oddawna zapomnianej. Trzeba odmienić ten wyraz twarzy i znowu wrócić do zwykłego stanu. — To mówiące, zdjął świstałkę, a na jej miejscu zarzucił rycerski łańcuch, szpadę z świetną rękojeścią z szafy wyjętą zawiesił u boku, a aksamitną czarną czapkę z długiemi pióry wziął do ręki.
— Idę — rzekł — zobaczyć, czy pierwsze natarcie mi się uda — ale rzadko od razu zupełne odnosi się zwycięstwo, wolno jednak szczęścia próbować. Wleję w jej serce nieufność ku mężowi, tyle sideł naokoło nastawię, że nareszcie w nich uwięźnie. Ty zaś nie opuszczaj mojej komnaty, a gdyby książe mnie kazał przywołać, o czem bardzo wątpię, wyjdź na galeryą, stań przy schodach i po trzykroć w tę świstałkę zagwizdaj.