Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T4.djvu/154

Ta strona została przepisana.

A tu dziko się rozśmiał schylony u stóp księżnej, która z początku z przerażeniem, a teraz z pogardą, i gniewem nań poglądała.
Nagle odskoczywszy, wzięła biblią w ręce, i zastawiła się tą świętą od rycerza tarczą; jeszcze chciał odezwać się Mestwin, ale Hanna przerwała mu temi słowy:
— Podły sługo, kiedyś pilnować łoża boleści twojego pana, kiedyś lekarstwa mu podawać powinien, przychodzisz do jego żony i zuchwałemi obrażasz ją mowy, o których w przytomności Zbigniewa nie śmiałbyś i pomyśleć nawet. Podszedłeś mnie piekielnym podstępem.
— Alboż co powiedziałem ci, pani, nie tyczy się księcia Zbigniewa? — zapytał szyderskim głosem Mestwin.
— Milcz zdrajco, nie zatruwaj powietrza zgubnym tchem twoim, precz z moich oczu, odwróć szatański wzrok od mojej twarzy. Czyż myślisz, że gdybym nawet kiedy mogła zapomnieć o cnocie i wierze poprzysiężonej Zbigniewowi, żebym na ciebie choć jedno wejrzenie zwróciła? Czyż sądzisz, że szlachetna Polka i córka pana Ciechanowa, chciałaby się zniżyć do odbierania hołdów Niemca, posługacza swego? Srogą dziś popełniłeś obrazę, zgwałciłeś wszystkie obowiązki człowieka i sługi, podniosłeś oczy na własną księżnę, szkaradną zdradą zmusiłeś ją do wspomnienia świętych imion Boga i księgi przez Niego danej, w okolicznści, w której niegodziwe twoje chęci i zbrodnicze zamiary na jaw się wydały. Przebaczam ci jednak jako chrześcianka i jako księżna polska, którejby niegodnem było mścić się na takiej, jak ty istocie. Ale nie pokazuj się więcej moim oczom, uciekaj z tych komnat i niech już twoje stopy nigdy się nie tkną miejsc, gdzie przeszły moje ślady.
— Rozważ pani, — krzyknął Mestwin, miotany najsroższemi namiętnościami, — że swój własny wyrok