Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T4.djvu/159

Ta strona została przepisana.

przyjcie tę ścianę. Na wszystkie sokoły, leniwo się sprawiacie, prędzejże, prędzej.
Te napomnienia podwajały robotników ochotę. Pot ciekący z ich czoła dowodził pracowitości i w mgnieniu oka tu zagrody, tam znowu siedzenia podnosiły się z ziemi. Szare przed chwilą ściany żywemi pokrywały się farbami, a pyszne zasłony i obicia przyozdabiały stopniami, stopniowo przygotowane dla widzów piętra, do których zewsząd liczne prowadziły schody i galerye.
Często dla zachęcenia rzucał wielki sokolnik kilka sztuk srebra pracowitszym, a ociągających się żywemi karcił słowy. Oznaczywszy każdemu miejsce i stosowne zatrudnienie, oddalił się na chwilę, zwracając kroki do blizkiego strumienia, który sącząc się w ciasnem korycie, rozdzielał się na pomniejsze strugi, niknące wśród gęstych łóz i krzaków. Ziemia grząska uchylała się pod jego stopami, i często nawet zanurzał się w niej po kolana, ale nie zważając na tę niegodność coraz się dalej posuwał w nadziei znalezienia jakiej zdobyczy, zmierzając do małego jeziora, którego iskrząca się od słońca powierzchnia, przebijała przez otaczające krzewiny i drzewa.
Nagle rozjaśniła się twarz jego radością, bo dostrzegł coś czarnego na środku wody. Jeszcze przez czas jakiś nie mógł rozeznać czy to należało do rzędu żyjących istot, ale za zbliżeniem się, zaczęło się poruszać i wielki sokolnik z nadzwyczajnem zadowoleniem, poznał długi dziób ogromnej czapli i drogie pióra jej głowę zdobiące. Dotknął się więc sokoła, który ze snu obudzony spojrzał najprzód na pana, a potem na wskazane jezioro, a oczy mu zajaśniały podobnym ogniem do błyszczącego w wejrzeniu Wolimira, który schyliwszy się ostrożnie podchodził czujnego ptaka, odginając rośliny stojące mu na przeszkodzie, i omijając zeschłe gałęzie, któreby skrzypnięciem mogły ostrzedz czaplę o zbliżaniu się nie-