Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T4.djvu/16

Ta strona została przepisana.

czyć anielskiego szczęścia. Tak, Mestwinie, wyrzekłem i niech się stanie mojej woli zadość. Przywiedź kapłana. Wobec nieba przysięgnę jej niezłomną wiarę.
— A potem ogłosisz przed całą Polską i wobec ojca, żeś pojął za żonę córkę Wszebora, pana Ciechanowa i znacznych posiadłości.
— To co innego, przyjacielu. Zaczekam, aż przygniotłszy za twoją pomocą dumnych panów, miłości ojca nie pozyskam. Wtenczas wobec świata całego; przed zuchwałymi lennikami wyprowadzę Hannę. U stóp tronu odbiorę błogosławieństwo Władysława, a lud uradowany wołać będzie: „długie życie księciu Zbigniewowi i nadobnej Hannie!“
— Marzenia młodości — przerwał Mestwin — ale ponieważ to ma twe szczęście ustalić, wykonam dane mi rozkazy. Dzisiaj w nocy przy ołtarzu czekać na ciebie będą: kapłan, Mestwin i Hanna. Ale jedźmy do Płocka, pokaż się ojcu. Wszebor już pewno zaniósł swe skargi do niego. Mieczysław lata po zamku z dobytym orężem. Nie daj się przestraszyć.
— Przestraszyć — zawołał książe, brwi marszcząc i rękę kładąc na pałaszu, — Bóg chyba, kiedy w dzień sądu ostatniego zejdzie na chmurach pośród piorunów i burzy, zdoła mnie przestraszyć.
— Chciałem powiedzieć — odparł Mestwin — bądź ostrożnym, ale siadaj na koń i jedźmy. Powiesz zapewne ojcu, że wracasz z swojego zamku, i że cię łowy zatrzymały, bo nie radziłbym wspomnieć o tym Ottonie de Strontheim.
Zbigniew ścisnął rękę towarzysza, dosiedli koni. Przeżegnał się przed krzyżem książe polski, niemiecki rycerz się rozśmiał, i oba wyruszyli.