Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T4.djvu/160

Ta strona została przepisana.

przyjaciela. Nareszcie kiedy już sądził, że dosyć się przysunął, powstał nagle i ukazał się ponad wierzchołkami nizkich zarośli. Natychmiast czapla porwała się z wody, a w tej samej chwili za dobrze znanem świśnięciem, roztoczył sokół pióra i zleciawszy z dłoni Wolimira w górę wzniesionej, puścił się w pogoń za szybko uciekającą zdobyczą.
Założył wtenczas pan Moskrzewa ręce na piersi, i z uwagą wpatrywał się w tę gonitwę, z pewnością, że czy później, czy wcześniej, zawsze z korzyścią dlań się zakończy. Nim się jeszcze sokół wysoko wzbił w powietrze, zagrzewał go głosem i poruszeniami, a potem choć go zapewnie ptak przywiązany słyszeć już nie mógł, przeciągłem gwizdaniem. Z początką czapla unikając walki, szerokiemi skrzydły szybko przecinała powietrze, oddalając się coraz bardziej zawziętego wroga. Ale i szlachetny sokół nie ociagał się w drodze, a w krótce znacznie zmniejszyła się przestrzeń dzieląca go od ofiary. Mieszkaniec samotnego jeziora poznał wtenczas konieczność walki i obrócił czoło, ale podleciał zarazem pod nieprzyjaciela, starając się by ten ostatni w natarciu z góry spotkał dziób sztraszliwy i wbił się na niego. Doświadczony sokół w tysiącznych potyczkach uniknął przecież zamachu czapli, i ciężką jej ranę zakrzywionemi zadał szponami.
Przeraźliwy krzyk boleści przeleciał przez powietrze i obił się o uszy Wolimira, zapewniając mu wygraną, a w tej samej chwili ujrzał jak wysoko nad nim spotkały się ledwo widziane dwa czarne ciała, jak przez czas jakiś krwawa nastąpiła walka, w której niepodobnem było odróżnić zwycięscę od pokonanego i jak wkrótce potem z szybkością błyskawicy wprost się ku niemu spuścił sokół, trzymając zabitego nieprzyjaciela, którego trzy pióra wyrwane zponad dzioba i krwią zbryzgane, obmył wielki sokolnik w jeziorze i zatknął na czapce. Nagrodził sokoła kawał-