Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T4.djvu/164

Ta strona została przepisana.

chwilą, a koń Sieciecha, ostrą dotknięty ostrogą w prędkim biegu wyruszył.
Nadchodził wieczór a z nim i dokończenie budowli. Przy szerokich ogniskach, piekły się dla robotników woły, i beczki pełne miodu stały tu i owdzie na łące. Nadciągały też powoli orszaki panów, mających walczyć nazajutrz. Liczne namioty wznosiły się po całem polu, a zawieszona na każdem z nich chorągiew z herbem i tarcza z godłem, oznaczała godność i dostojeństwo rycerza. Puste przed kilkoma dniami miejsce napełniali teraz biegnący na wszystkie strony, to słudzy, to robotnicy. Giermki przybywali z świetnemi zbrojami, obładowane żywnością i rynsztunkami, wozy przesuwały się po dolinie, krzyki, rozkazy, nawoływania i kłótnie mieszały się z sobą. Z drugiej strony kupcy budowali nizkie chaty, rozstawując w nich sprzęty, ubiory, hełmy, kopie i pancerze.
Ożywiona okolica przedstawiała piękny a zarazem poważny widok wzniesionego gmachu i tłoczących się naokoło tłumów. Wśród takiego zgiełku i zamieszania, głos Wolimira często się podnosił. Czynny sokolnik wszystkim się zatrudniał i przewidywał wszystko, raz w tem, drugi raz w tamtem ukazywał się miejscu, a nareszcie za jego staraniem ukończono gmach przed zachodem słońca, które ostatnim promieniem oświeciło bogato wystrojoną budowę i orła białego wznoszącego się na niej, z uroczystością przyzwoitą królowi ptaków i godłu najdzielniejszego narodu słowiańskiego plemienia.