Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T4.djvu/166

Ta strona została przepisana.

skiego miejsce, które mu wskazał Władysław Herman, bo dopiero później miał zejść na dół, i usiąść na przygotowanem tam dla sędziów siedzeniu.
— Zbigniewie, — jeszcze raz ozwał się Władysław — sądzę że ci wolę Boską dostatecznie objawił szanowny Biskup płocki, że cię same Nieba ostrzegły dozwalając, by ciężka rana trapiła twe ciało, bo doświadczone w tylu bitwach szczęście odstąpiło cię w tej ostatniej, w której oręż na brata podniosłeś; synu mój, otrząśnij się z pyłu światowego, wzgardź pokusami szatana, nie uwódź dziewicy nad którą święte ma prawa Mieczysław, a świętsze jeszcze Wszebór. Zbigniewie, czyż nie piękniejszemby to było z twojej strony, żebyś zamiast bronienia niesprawiedliwości, odniósł nad samym sobą zwycięstwo i błękitne oczy Hanny poświęcił przywiązaniu i miłości ojcowskiej, a przed niemi jeszcze powinności chrześciańskiego rycerza.
— Ojcze! drogi ojcze! — rzekł Zbigniew.
I już wyznanie prawdy miało ukoić żale Władysława i syna mu wrócić, kiedy Mieczysław ukazał się na schodach do siedzenia królewskiego wiodących, a ten widok obudził gniew i dumę Zbigniewa. Krew żywiej po żyłach zawrzała, słodkie uczucia: zapełniające duszę ustąpiły gwałtownej żądzy zemsty. Ani słowa do wprzód wyrzeczonych nie dodał, ale wlepił wzrok srogi w młodego księcia, który się witał ze stryjem i królem.
Mieczysław równie jak Zbigniew nie miał zbroi, a ubiór odpowiadający dostojeństwu, szeroki płaszcz obwijał. Na twarzy znać było tęsknotę i smutek sprawiony tak wielką stratą czasu, którego każdą chwilę mógłby był użyć na uwolnienie drogiej oblubienicy. Powiedziawszy kilka słów Władysławowi, stanął przy tronie naprzeciwko Zbigniewa, a dwóch młodzieńców pałających nienawiścią ku sobie, przedzielił osłabły starzec schylony pod lat ciężarem i brzemieniem nieszczęść.