Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T4.djvu/168

Ta strona została przepisana.

twardem żelazem pokrywającem piersi rycerzy siedzących na koniu z opartemi o ziemię kopiami; nim jeszcze dano znak do gonitw można było uważać, jak spojrzenia młodzieńców wzniesione ku górnym piętrom szerokiej budowli, spotykały się ze wzrokiem dziewic zachęcających ich uśmiechem lub skinieniem ręki trzymającej upleciony z róż i liścia dębowego wieniec, który miał być nagrodą najdzielniejszego.
Połyskujące zbroje, wysokie nad hełmami pióra, pyszne niewiast i panów ubiory, zgadzały się z przepychem gmachu świetniejącego bogatemi obiciami i zasłonami, przy najpiękniejszej dnia wiosennego pogodzie.
Drogie makaty i kobierce wszędzie rozesłane, złocone kraty i poręcze, aksamitem pokryte siedzenia, dowodziły, że niczego król Polski nie oszczędzał dla uświetnienia zgody swojej rodziny.
Na prędkich rumakach, okrążali zagrodę rycerze, schylając kopie przed królem i sławionemi z urody dziewicami. Często nawet spiąwszy konia ostrogą, pokazywali swoję zręczność, patrząc z radością, jak bladły lica spoglądających na ich niebezpieczeństwa kochanek. Wszystko było pełnem życia i wszystkich serca z podwojoną biły mocą w oczekiwaniu na hasło, mające szerokie pole otworzyć męstwu każdego i każdego zręczności.
Podzielili się na dwie strony rycerze; jedną dowodził Sieciech, drugą dzielny Jordan z Gozdowa. Mestwin albowiem odmówił ofiarowanego dowództwa i odszedłszy na stronę rozmawiał z Ulrychem, który mu konia trzymał na pogotowiu.
Pośród orszaku wojewody krakowskiego, odznaczał się jeden rycerz męską postawą i pięknemi rysami. Czekał spokojnie na białym koniu znaku do zwarcia się z przeciwnikami, a wzrok trzymając zwrócony ku ziemi, zdawał się żałować czegoś, i w istocie nie było między otaczającemi tej, której serce poświęcił. Pocieszała ona w tej chwili stroskaną panią,