I ojczyzna i wdzięczność w twem sercu umarła;
Idź, ani pragnę w dalszych zarzutach się szerzyć,
Ni przywodzić . . . . .
W zamku Płockim, w niewielkiej komnacie siedział sędziwy Władysław Herman na szerokiem krześle złotemi poręczami opatrzonem.
Piękne rysy, żadnym nieożywione ogniem, zdaleka go czyniły podobnym do martwego posągu. Broda biała spływała na piersi. Suknia z czarnego aksamitu szerokiemi aż do nóg obwijała go fałdy, a obraz Najświętszej Panny zawieszony na łańcuchu złotym, błyszczał mu na piersiach. Na blizkim stole leżało berło, miecz i korona, wśród mnóstwa rozrzuconych obrazków świętych i drogich relikwij.
Pokój nie lśnił się złotem ani bogatemi obiciami. Rozwieszone po ścianach krzyże i obrazy świętych świadczyły o bogobojności króla polskiego (choć go bowiem późniejsi dziejopisowie już księciem mianują, Polacy żyjący za niego nie przestawali go darzyć imieniem króla). Ciasne wysokie okna, rzadkie promienie słońca przepuszczały przez malowane szyby, Wystawujące śmierć i mękę Zbawiciela. U stóp królewskich na aksamitnej poduszce siedział mały Bolesław, później Krzywoustym przezwany.
Czasem wstawał i biegnąc po pokoju małą wywijał szablą. Z prawej strony krzesła królewskiego Stał młodzieniec nadobnej twarzy, świetnego ubioru, płomienistych oczu; z lewej zaś starzec, którego twarz okryta bliznami pełną była grozy i surowości. Choć wiekiem sterany, ciężki miał pancerz na piersiach, pomimo zmiany zaszłej za Bolesława Śmiałego w uzbrojeniu rycerstwa. Miecz wisiał u boku, a w ręku trzy-