Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T4.djvu/170

Ta strona została przepisana.

trumnę wniesiecie do moich ojców grobu. Często zwracam oczy ku miejscu, w którem siedzi Władysław Herman, staram się jego słów dosłyszeć, ale twarze ksiażąt nic mi dobrego nie rokują. Stąd choć osłabłym wzrokiem dostrzegam znaki smutku na twarzy królewskiej, sam powiedz, czy się mylę.
Zdaje mi się, żeś zgadł — rzekł Sieciech — ale nie smuć się, bo jeśli dzisiaj nie odzyskasz córki, zaręczam ci, jakem wojewodą krakowskim, że zamek Zbigniewa niedługo już nam się będzie opierał.
— Ale gdyby przerwał ojciec — przed zdobyciem... — a tu okropność obudzonej myśli nie dozwoliła mu dokończyć i smutno spuścił głowę na piersi.
Na Boga, myślał Sieciech, wszyscy smutni, — ten się kocha, ten płacze córki, król w rozpaczy, Zbigniew i Mieczysław patrzą na siebie jak dwie jadowite żmije, ja tylko jeden spokojność zachowałem, ale trzeba nareszcie ten turniej rozpocząć.
I wrócił do swojego hufca, kazawszy Jaroszowi z Kalinowa, by mu konia przywiódł. Kiedy ten ostatni wrócił prowadząc dzielnego rumaka, zapytał go się wojewoda, o Skarbimira z Gulczewa.
— Żadnym sposobem — odpowiedział Jarosz — nie mogłem go doprowadzić tutaj. Zrzucił zbroję, którąś go, panie wojewodo, wdziać przymusił, i opuścił nasz orszak. Ależ oto na górze rozmawia z Żegotą z Kossowy.
— Szkoda — rzekł Sieciech żeś go nie przytrzymał, bo zapewnieby mu było do twarzy z długą kopią i w ciężkim pancerzu.
To mówiąc, ubódł konia ostrogą i poleciał pod piętro, na którem siedział Władysław. Tu stanąwszy, schylił głowę na znak: uszanowania, pytając króla, czy już każe ogłosić przez woźnych prawa turniejów.
— Najjaśniejszy panie, żegnam cię — rzekł wtenczas Zbigniew milczący dotąd — urząd, który sam na mnie włożyłeś, wzywa mnie do innego miejsca.