Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T4.djvu/171

Ta strona została przepisana.

— Do tego samego i ja dążę — zawołał Mieczysław.
Ale Władysław Herman zebrawszy całą powagę, odpowiedział rozkazującym głosem, co mu się rzadko przytrafiło:
— Zostaniecie się przy mnie. Po skończeniu igrzysk dość będziecie mieli czasu na osądzenie, komu się należy nagroda. Do tej chwili może was Wszebor zastąpić.
Obawiał się albowiem król Polski, aby zemstą pałający młodzieńcy, uniesieni widokiem gonitw, prawdziwej i sroższej nie rozpoczęli walki, kiedyby już ich naleganiem lub prośbą nie mógł wstrzymać, a potem miał zawsze nadzieję, że potrafi zwaśnionych pogodzić i na ten koniec cichą modlitwą wzywał często Boga. Sieciechowi zaś odpowiedział, że przystaje na rozpoczęcie turniejów.
Zawrócił więc wojewoda konia, ale dostrzegłszy, że między tyloma rycerzami niema Wolimira z Moskorzewa, nie chcąc ubliżyć człowiekowi, który tak szlachetnie się z nim obszedł, czekał przez kilka chwil jeszcze na jego przybycie.
Właśnie ukazał się zdaleka na polu mąż zbrojny przylatujący pędem błyskawicy. Przybywszy do zagrody skoczył ze znużonego rumaka, i wszedł pieszo na pobojowisko, ukłonił się wtenczas królowi i najpiękniejszym paniom naokoło; wysoki szyszak ze złotym sokołem, trzymającym w szponach kilkanaście piór czaplich, unosił się nad głową. Kolczuga nabijana złotem i lekkie obucia ze skóry srebrem wyszytej, resztę ubioru składały. Prosta szpada z rękojeścią z słoniowej kości tkwiła u boku, a na tarczy wyryta była strzała z napisem: „serca i ptaki zarówno przebija.“
— Witam cię, wielki sokolniku — krzyknął Sieciech — ale cóż, do tysiąca piorunów, tak długo cię zatrzymało?