jeden i drugi odstąpić musieli dla przywdziania innych zbroi. Podczas ich niebytności odpoczęły obie strony, znacznie na liczbie zmniejszone, ale jeszcze gorejące zapałem, oklaski i krzyki widzów, uśmiechy i wejrzenia dziewic, krzepiły ich męstwo, dodawały ochoty i pragnienia sławy.
Tymczasem nadaremno Władysław Herman nie zważając na turnieje, usiłował pojednać Mieczysława ze Zbigniewem. Milczeniem odpowiadali na jego prośby i napominanie, z uszanowaniem wprawdzie słuchać się go zdawali, ale przewidywał troskany monarcha, że za oddaleniem się od niego, rzucą się na siebie z całą wściekłością, odbijającą się w ich ponurym wzroku.
Niedługo czekano na powrót wojewody i Jordana, a wtenczas po trzeci i ostatni raz spotkały się ich hufce; okropnie było patrzeć na mieszające się kopie i puklerze, na topory wznoszące się i spadające na przeciwników zbroje, na mężów opuszczających wodze i z bladością śmierci padających wraz z koniem, lub pod jego kopyta, a choć prawa broniły krwi rozlewu i najczulsze istoty patrzały na te zabawy, już kilku zginęło rycerzy. Henryk zwalił konia kilku współzawodników i żelascem nieskruszonej dotąd kopii odpierał napadających.
Sieciech patrzał ze zgrzytaniem zębów na swoich, którzy się co chwila usuwali z pobojowiska. Jedni szli po świeże zbroje, drugich wierni odnosili słudzy, inni znowu krwią i kurzawą okryci, sami wychodzili z zagrody, a tymczasem dzielny Jordan nieustannie nacierał i krzycząc! — Niech żyje Gozdowo! górą Gozdowo! znaczne odnosił korzyści, kiedy z drugiej strony słabe tylko i rzadkie już głosy odpowiadały: — górą topór! górą wojewoda!
Nareszcie kiedy na polu walki jeden tylko Sieciech z Henrykiem się został, Wszebor powstawszy zatrzymał bitwę, przyznając zwycięstwo Jordanowi
Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T4.djvu/174
Ta strona została przepisana.