Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T4.djvu/175

Ta strona została przepisana.

z Gozdowa. Zapewnie smutnem było ojcowskiemu sercu chwalić człowieka, którego musiało liczyć do uciemiężycielów córki, ale uczucie sprawiedliwości przemagało nad wszystkie względy w prawej duszy pana Ciechanowa, i własnemi rękoma dał Jordanowi pyszny szyszak z świetniejącego złota.
Wojewod wstydem okryty, rozżarzony obrażonej dumy wyrzami, poprzysiągł przeciwnikowi zemstę i zaczął przemyśliwać nad sposobami odzyskania przewagi i wiernej dotąd sławy. Zapominając o prawach turnieju, o rodzaju tej zabawy i o przytomności króla, uknuł w głębi duszy śmierć Jordana, i dlatego odszedłszy na chwilę do namiotu, przywdział najlepszą zbroję i przypasał miecz doświadczony, medyolańskiej roboty.
Za swoim powrotem ujrzał jak wielki sokolnik gotował się do skruszenia kopji z Mestwinem. Z przeciwnych stron zagrody zbliżyli się oba do siebie w najwyższym biegu, kopia Wolimira przebiła puklerz Niemca, a dzida Mestwina strąciła z szyszaku pana Moskorzewa, wznoszącego się nad nim sokoła.
Następnie Henryk z Kaniowa gonił za Jordanem z Gozdowa, i choć silnie uderzony bronią przeciwnika, siodła dotrzymał, ale w drugiem spotkaniu nie był tak szczęśliwym i runął na ziemię, z której porwawszy się zręcznie, wytrącił za trzeciem natarciem stalową tarczę z rąk Jordana, i zgiął mu pancerz przeważnym razem.
Walczyli potem inni rycerze, ale wszystkich pokonał Jordan i zwycięscą sam jeden na pobojowisku został. Już Wszebor drugą chciał mu przyznać nagrodę, kiedy wojewoda wsiadłszy na konia, wyzwał go do potyczki. Nie odmówił jej Jordan tyloma utarczkami znużony; wziąwszy kopię z rąk giermka, zanurzył ostrogi w bok dyszącego konia i rzucił się naprzeciwko Sieciecha, który doń przybiegał z wściekłością w sercu.