Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T4.djvu/178

Ta strona została przepisana.

zapalczywem męstwem, że wojewoda zaczął wątpić o wygranej, ale nabrał otuchy, kiedy zobaczył, że wielokrotne uderzenie wroga, odbite zawsze żelazem piersi mu strzegącem, bezskutecznemi stawały. Możeby jeszcze i stalowy pancerz na nic się nie zdał wojewodzie, naprzeciw olbrzymiej sile i wściekłej księcia odwadze, gdyby rana nie dobrze zagojona nanowo nie roztwarła, a wtenczas Zbigniew ramię opuścił i sztylet wypadł z jego drżącej dłoni. Radość zajaśniała na twarzy Sieciecha, podwoił natarczywość i wszystkiemi siłami rzucił się na nieprzyjaciela. Nie ustąpił jednak i teraz osłabły książe, dosyć długo opierając się przeciwnikowi, nawet lekką ranę w nogę mu zadał. Lecz coraz bardziej tracąc na mocy, czuł że się zbliża chwila, w której mu przyjdzie zginąć, zginąć pod żelazem Sieciecha i opuścić Hannę, tyloma burzami zagrożoną. Obraz łez jej i rozpaczy podżegnał na chwilę jeszcze cały jego zapał i wrócił utracone siły, rzucił miecz daleko od siebie, w górę podskoczył i schwycił wojewodę za szyszak, starając się go nachylić do ziemi, gdzie leżał Mestwina sztylet, którym myślił dokończyć zwycięstwa. Wtenczas Sieciech słuchając tylko głosu zemsty i uniesienia, nową, cięższą ranę zadał synowi własnego króla, a omdlewający bohater runął na ziemię, pociągając za sobą w upadku niecierpianego wroga. Z trudnością przyszło się hetmanowi wydobyć z nieprzyjaciela objęć, ale Zbigniew już powstać nie mógł. Napróżno starał się podnieść szlachetną głowę, napróżno ściskał bezsilną ręką sztylet na nowo uchwycony, jak gdyby z zimnego żelaza chciał przejąć nowe życia potoki, napróżno oparłszy raz jeszcze szeroką prawicę o blizki kamień, dźwignąć się usiłował. Ciemności pokryły niebo przed tak bystrym przed chwilą wzrokiem, wzdłuż ciało się wyciągnęło i zmysły go opuściły. Zapamiętały Sieciech podnosił już żelazo, kiedy silne uderzenie z dłoni mu go wy-