Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T4.djvu/179

Ta strona została przepisana.

trąciło, obrócił się, a rycerz niemiecki Mestwin z Wilderthalu stał przed nim z założonemi na piersiach rękoma. Nowy pojedynek jużby się zaczął, gdyby tłumy wchodzącego do zagrody ludu ich nie przedzieliły.
Wtenczas dopiero powstało nadzwyczajne zamieszanie, krzyki i wrzaski rozległy się na wszystkie strony. Całe pobojowisko pokryte było pospólstwem i rycerzami, niewiastami i żołnierzami, bogato wystrojonymi pany i ubogimi wyrobnikami, którzy mieszając się w ścisku, największego zaburzenia i nieładu przedstawiali widok. Nieszczęśliwy Władysław musiał patrzeć z tronu na walkę, liczyć każdą ranę synowi zadaną, a nareszcie widzieć jego pokonanie. Żadna już łza z oczu nie wypływała, ale znamię rozpaczy ukazało się w skościałych od przerażenia rysach.
Gorzko żałował Mieczysław, że wojewoda zajął jego miejsce i jedyny cel pragnień zniweczył, bo już nie można było wątpić, że w krótce dobije ostatnia chwila dla księcia Zbigniewa. Leżał on na miejscu walki, krwią własną oblany, a co chwila oddech cięższym się stawał, co chwila większa bladość po jego rozlewała się licach, a sine powieki w pół zakrywające czarne oczy, lekkiem drganiem świadczyły, jak mało już życia pozostało w tak pięknem niedawno ciele.
Nadzwyczajnem zdarzeniem nikomu wśród tylu ciekawych widzów, na myśl nie przyszło ratować go jeszcze lub podnieść z kurzawy. Czy też dlatego, że w wielu sercach wrzała niechęć ku niemu, czy też przejęci postrachem bohatera, nie śmieli go się dotknąć i niezrozumianą bojaźnią przejmował ich jeszcze umierający Zbigniew. Dopiero po niejakim czasie przerznął się przez otaczające tłumy Henryk z Kaniowa, a pamiętny darowanego przez Zbigniewa życia, zmierzył okiem pogardy tych, którzy w bezczynności rachowali ostatnie wielkiego człowieka chwile, i dźwignąwszy, księcia, cucić go zaczął.