Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T4.djvu/18

Ta strona została przepisana.

mał podługowatą czapkę, podbitą zewnątrz żelazną blachą. Do niego król najczęściej się obracał, i w te przemówił słowa:
— Wierny nam Wszeborze, zaręczamy ci słowem królewskiem, że zbrodniarz odbierze należytą karę, i że wszystkich środków za pomocą Boga i Najświętszej Panny użyjemy do jego odkrycia. Nie masz żadnych śladów? Czy nie wiesz z jakiej strony przybył i gdzie się udał? Rzeknij, a natychmiast rozpoczniemy śledztwa i poszukiwania.
— Najjaśniejszy panie, nie mogę nikogo oskarżać. W ciemnej nocy porwali moje dziecię, i ledwo głos — do broni! — rozległ się po dziedzińcu zamkowym, już jej nie było. Skoczyli moi do oręża, ale nikogo nie ujrzeli. Wszystko nieprzyjaciel przewidział z szatańską przezornością. Łódki przyjęły zbrodniarzy i znikły, do mgły zwodnej podobne. Ach, miłościwy królu, jednę tylko miałem córkę, dziedziczkę dawnej sławy i zamożnych włości. Twój synowiec, a tu przytomny książe Mieczysław, o jej ubiegał się rękę. Miałem nadzieję, że przed zgonem ujrzę spełnione szczęście mojej Hanny, ale Bóg ukarał mnie za grzechy, i straciłem najdroższy skarb po ojczyźnie.
— Stryju mój — zawołał młody Mieczysław — nie trzeba tu zwlekać, rycerzy i moich ludzi zebrać kazałem; na czele ich pójdę szukać wyrwanej z rąk moich narzeczonej, a śmierć i zguba temu, który je śmiał wydrzeć synowi Bolesława.
— I ja pójdę z tobą — przerwał mały Bolesław.
To mówiąc dobył szabelki, stanął naprzeciwko ojca, a w oczach dziecinnych znać było już męstwo; które później w czterdziestu bitwach zgromiło nieprzyjaciół Lechii.
— Jeszcze dosyć będziesz miał czasu przypatrzyć się klęskom i mordom — rzekł Władysław — a ty synowcze, zanadto porywczy jesteś. Czy nie możesz poczekać na przybycie Zbigniewa, którego co chwila