Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T4.djvu/180

Ta strona została przepisana.

Tymczasem Sieciech, wojewoda krakowski klęczący przed królem, w takie doń odzywał się słowa:
— Władysławie, królu i panie mój! nie szukałem walki z księciem Zbigniewem. Wyrwał on poświęconą sprawiedliwej zemście ofiarę, a wtedy... Ale, królu i panie mój, sam patrzyłeś na to zdarzenie, podniosłem oręż na twojego syna, mnogiemi rany pokryłem mu piersi, choćbym własnemi gotów zastawiać jego ojca i życie oddać za ciebie.
— Wojewodo, — rzekł król — serce moje przeklina ciebie.
Zmarszczył brwi Sieciech i spojrzał na straż królewską wymownym wzrokiem, raczej była to straż dumnego hetmana, niż straż Władysława. Zrozumiał nieszczęśliwy starzec utajone myśli Sieciecha.
— Wojewodo — rzekł — wiesz jak cenię twoje zasługi...
Usłyszawszy taki początek, nie czekał Sieciech końca mowy słabego monarchy, i rozkazującym wykrzyknął głosem:
— Zanieść księcia Zbigniewa do zamku królewskiego w Płocku!
Tysiąc głosów powtórzyło: — Zanieść księcia do zamku — Zbigniew do Płocka — a wojewoda rozkazał jednemu z swoich rycerzy Spytkowi z Rytwian, by przerznął się z kilkoma zbrojnymi przez tłumy otaczające Zbigniewa, i odebrawszy go z rąk Henryka z Kaniowa, do Płocka wyruszyli. Więc już miały się zakończyć walki i spory, wojna domowa ustaćby musiała, Zbigniew w mocy nieprzyjaciół oddałby Hannę. Mieczysław stał smutnie oparty o poręcze tronu, bo inny zwalczył jego wroga nie przewagą własnego oręża, nie narażeniem się na setne niebezpieczeństwa wyrwie kochankę z rąk Zbigniewa, ale przez układy, przez poniżające umowy spokojnie ją odbierze, i miecz jego nie zabłysnął z pochwy wydobyty, i spokojnie przypatrywał się walce, i widział krew nieprzyjaciela