Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T4.djvu/183

Ta strona została przepisana.

— Nie wiem — rzekł po chwili — czego mam się spodziewać, czy życia, czy zgonu? ale to wnet roztrzygnę. Mestwinie podaj mi pałasz.
Z zadziwieniem rycerz niemiecki taki rozkaz usłyszał; natychmiast jednak broń żądaną złożył w ręce księcia.
— Teraz — rzekł Zbigniew — postaw na ziemi przed moim łożem ten szyszak stalowy.
Również i to, Mestwin wypełnił. Abraham śledził z uwagą najmniejsze księcia poruszenia, a do zdumienia Hanny mieszała się jakaś bojaźń zarówno do opisania, jak do wytłómaczenia trudna.
Wtenczas Zbigniew z trudnością się podniósł i lewą ręką oparłszy się o łoże, dźwignął miecz swój ogromny w górę, pomimo największych boleści, zatrzymał go przez chwilę w powietrzu, a stamtąd spuścił na hełm z twardej wyrobiony stali, a choć słabsze było to uderzenie od zwyczajnych bohatera ciosów, rozpadł się szyszak z łoskotem na dwoje przecięty.
— Nie zginę! — zawołał książe i opadł na łoże, dręczony pomnożonym przez te wysilenia bólem, nadzieję znać było jednak w żywszych jego oczach, a choć chwilowy rumieniec bledniejące lica opuścił, zostawił na nich ślady życia. Wtem Abraham z Hamburga głos zabrał i oświadczył, że spokojności nadewszystko księciu potrzeba, i że bez niej, nigdy go nie potrafi pomimo najlepszych chęci i największych usiłowań z tak niebezpiecznego wyprowadzić położenia.
Zapewnie uczuł prawdę tego rozumowania Zbigniew, bo obróciwszy się do żony, rzekł:
— Hanno, wróć do swoich komnat, nie ścierpię by widok moich boleści nieustannie cię dręczył, byś przy chorym przepędzała dnie młodości rozkoszom i uciechom przeznaczone, wróć do siebie, moje kochanie.
— I gdzież mi lepiej niż tutaj będzie, drogi Zbigniewie! z radością każde twoje e słowo słyszę, z uniesieniem patrzę na męża wracającego do życia. Nie po-