Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T4.djvu/184

Ta strona została przepisana.

syłaj mnie na wygnanie do tych komnat tak bogatych wprawdzie, ale już tak dawno twoją, przytomnością, nieożywionych.
— Księżno i pani moja, — przerwał lekarz — twój widok księcia porusza, niespokojnym go czyni, podwaja natężenie umysłu, wlewa ogień w osłabione żyły, a to wszystko jest niebezpiecznem. Jutro, za kilka dni, dłużej będziesz mogła przy nim zabawić, ale dzisiaj zaklinam, oddal się pani, jeśli drogie ci są dnie księcia Zbigniewa, za których całość ręczę teraz, jeśli Bóg dwunastu pokoleń pobłogosławi mojej nauce i sztuce.
— Hanno, — rzekł książe — myśl, że każdy jęk wydarty z moich piersi przez ciężkie bole, twoje serce zasmuca, jest najgorszą dla mnie męczarnią.
Nie mogła się już dłużej opierać. Rzuciła się więc w męża objęcia, i uroniwszy łez kilka na rozdartem jego łonie, spojrzawszy jeszcze raz na ulubionego, wyszła z Mestwinem, któremu Zbigniew kazał odprowadzić żonę do jej pokojów, a potem zebrać ludzi, rozstawić ich po wieżach i wszystko przygotować do wojny, w której miał dowodzić, aż do wyzdrowienia księcia. Zalecił mu także Zbigniew, żeby miał staranie o dzielnym rycerzu z Gozdowa, którego niedawno bez zmysłów wniesiono do zamku.
Drżąca Hanna przebiegła lekką stopą liczne kurytarze i manowce dzielące ją od pysznych pokojów, a ile razy przy wstępowaniu lub schodzeniu z natrafiających się schodów, chciał jej podać rękę rycerz niemiecki, odpierała jego usłużność spojrzeniem malującem pogardę i największe oburzenie. Nakoniec przybywszy do swojego mieszkania, stanęła na progu.
— Tu kończy się twoja droga, — rzekła do Mestwina — uchodź więc z moich oczu — i wstąpiła do komnaty, lecz wkrótce potem obróciwszy się, ujrzała z gniewem, z bojaźnią pomieszanym, stojącego za sobą, Mestwina. Chciała zawołać na Katarzynę, ale rycerz