Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T4.djvu/185

Ta strona została przepisana.

z Wilderthalu nie dał jej czasu wymówić i słowa. Zbliżył się śmiało, porwał za rękę i cichym wyrzekł głosem:
Milczenie!... niewiasto, pamiętaj na straszną przysięgę.
Ach! jakżem nieszczęśliwa — zawołała księżna. — Nierozważna przysięga każe mi ukrywać występki tego zbrodniarza i słuchać miłosnych oświadczeń tego potworu, kiedy może w tej chwili mój Zbigniew umiera.
— Potwór i zbrodniarz — przerwał Mestwin — stojący przed tobą, naraził dziś życie dla człowieka tak kochanego od ciebie, i uniósł go wśród grożącej zewsząd śmierci Z tłumu zażartych wrogów.
— Tembardziej żałuję, — odparła Hanna — że Zbigniew winien zato jakąkolwiek wdzięczność takiemu jak ty zbrodniarzowi.
— Czyż zawsze — zawołał Mestwin — zaślepiona lecieć będziesz w otwartą przepaść? Czyż zawsze związana przesądami, nie wzniesiesz umysłu nad ciemności wieku i nie wzgardzisz stosunkami towarzystwa i niewolą od nich narzuconą? Możesz zostać najszczęśliwszą na ziemi istotą, a dla kilku słów przez człowieka równego tobie, przy stosie kamieni, który zowiecie ołtarzem, wymówionych, uzbrajasz zabójczemi, grotami rękę, którejby tak miłem było przyciskać cię do piersi. Hanno, obudź się ze snu, odpędź mary cnoty i powinności, oddal mylące cię złudzenie, bo wierzaj mi, pani, że już Zbigniew nie kocha ciebie.
Z trudnością córka Wszebora zatrzymała łzę, temi słowy wydartą jej boskim oczom i ze wzgardą odpowiedziała:
— Precz stąd, precz żmijo, twój jad nie wciśnie się do mojego serca, bo Zbigniew kocha mnie i kochać nie przestanie, a choćby zapomniał o Hannie, ona mu wiecznie zaprzysiężonej wiary dochowa.