Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T4.djvu/188

Ta strona została przepisana.

Właśnie w tej chwili wypadł sztylet zatknięty w pasie Mestwina. Porwała broń morderczą księżna i zwracając go do własnego łona, zawołała:
— Już znalazłam obrońcę, i nie lękam się ciebie.
A w jej oczach świetniał nadludzki ogień i zdawała się już nie być mieszkanką tej ziemi.
Stał oniemiały Mestwin, wlepiając wzrok okropny w postać anielską, niezrozumiana przez niego cnota w całym ukazała się blasku, i zwątpił o osiągnieniu szkaradnych celów.
— Ostatni raz powtarzam ci — rzekła księżna — abyś zaniechał nazawsze swoich zamiarów i nigdy nie śmiał stawiać się przede mną. Wieczna zapora między cnotą i zbrodnią dzieli nas w tem życiu, w przyszłem zaś przestrzeń niezmierzona między Niebem i piekłem jeśli skruchą i żalem nie przebłagasz Stwórcy.
Poznał wtenczas Mestwin, że mu żadna nie pozostawała nadzieja, że wszystko oprócz zemsty znikło dla niego na ziemi. Porzucił dotychczasową postać i nagłem przejściem, z wściekłego kochanka przemienił na wyrachowanego zbrodniarza. Ukłonił się księżnie z szyderskim uśmiechem.
— Pani, już się stało, chciałaś się zgubić i zgubiłaś się. Od tej chwili miłosne oświadczenia już o twoje uszy obijać się nie będą, ale przekleństwa i srogie wyrzuty zajmą ich miejsce. Żegnam cię, Hanno z Ciechanowa, poświęconaś na męki i boleści, nieznane dotąd temu światu, a jeśli po śmierci mam jęczeć w bezdennej przepaści, twoje życie piekłem się stanie, i tak zawsze twój los mojemu podobnym będzie.
Po tych słowach oddalił się rycerz, a kiedy stanął u drzwi, łoskot rzuconego na ziemię sztyletu obił się o jego uszy, odwrócił się i podniósłszy broń ulubioną, odszedł do swojej komnaty; nim jeszcze stanął u jej wnijścia, już miał ułożone pasmo zdrad i podstępów, któremi chciał najpiękniejszą i najcnotliwszą niewiastę doprowadzić do zguby.