Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T4.djvu/193

Ta strona została przepisana.

Wrzący namiętnością sławy Mieczysław podchodził z żołnierzami baszty, a Sieciech na koniu objeżdżał roty, gdyż lekka rana pieszo mu iść nie dozwalała. Wszebór również swoich zagrzewał, kiedy Skarbimir unikając śmierci krył się pomiędzy tylnemi hufcami, i ten sam stan rzeczy który był przed zawarciem zawieszenia broni, wrócił na nowo. Jedna tylko w nim zachodziła różnica, że nie już Zbigniew z Jordanem z Gozdowa siał postrach pomiędzy szyki nieprzyjaciół, ale Mestwin z Wilderthalu, który co do znajomości sztuki wojennej i nieustraszonej odwagi, godnym był zastępować ich miejsce.
Myślał z początku wojewoda, że łatwo mu przyjdzie zdobyć zamek, sądząc że już w nim skonał Zbigniew i że liczba obrońców znacznie poprzedniemi napadami zmniejszona, niedługo opierać się zdoła. Lecz w tem mniemaniu zupełnie się zawiódł, gdyż podczas turnieju, na którego widzenie wszystkie hufce Mieczysława obóz opuściły, nowe posiłki i świeże zapasy żywności dostały się do zamku.
Po krótkim czasie zaczął się prawdy domyślać Sieciech, kiedy ujrzał jak walecznie broniła się załoga i jak umiejętnie wszystkiem rozrządzał Mestwin. Podwoił zatem własne usiłowania, bojąc się by nie powiedzieli, iż rycerz niemiecki przemógł nad wojewodą krakowskim i hetmanem Władysława Hermana.
Roztropność atoli Mestwina w niwecz obróciła jego zamiary, a dziki Gierda potrząsając ogromnym toporem, w czapce borsuczej i niedźwiedziej skórze, z których włosów krew zabitych się sączyła, wszystkich przerażał. Ciężkie kamienie, świszczące strzały, jadem napuszczane pociski z obu stron wylatujące, zaciemniały słońce przed wzrokiem walczących, a krzyki, to uniesienia i zapału, to boleści i rozpaczy, przebijając tę chmurę, wznosiły się do niebios, jak gdyby srogie wyrzuty tylu mąk i nieszczęść na ziemi.