Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T4.djvu/196

Ta strona została przepisana.

płynie. Bez obrony, bez przytułku, w obcym kraju, wydarty matce, wystawiony na okrucieństwo srogiego pana, zdołam jeszcze zebrać młodzieńcze siły i jeśli nie pognębić, to ukarać przynajmniej wroga, który mnie wkrótce o śmierć przyprawi. Patrz, dziewczyno, na tę twarz pozbawioną rumieńca, na te oschłe i wychudłe palce, na tę schyloną, a kiedyś tak lekką i wysmukłą postawę; oto są skutki niewoli i uciemiężenia. Tajemniczy, zawzięty, samą zbrodnią oddychający człowiek to sprawił, a teraz osądź sama, czy nie mam przyczyny łez wylewać, kiedy codzień czuję słabnące ciało, odzywające się boleści i czarne troski w miejscu dawnej, niczem nie zatrutej radości, ale przyjdzie czas i podniosę się z pod stóp potworu tłoczącego mnie ku ziemi.
Przerażona dziewczyna w milczeniu i z ściśnionem sercem spoglądała na człowieka uniesionego gniewem.
— Opowiedz mi — nareszcie się ozwała — to, co Mestwin ci wyrządził.
— Wczoraj — odparł Ulrych — wrócił do siebie niezwykłym uniesiony szałem, oderwane wymawiając słowa, pomiędzy któremi imię twojej pani i księcia Zbigniewa najczęściej słyszałem, ponure i okropne rzucał na mnie wejrzenia. Nakoniec wywierając swój gniew bez najmniejszego powodu, mało co w zapamiętałej wściekłości dni moich nie skrócił trzymanem ciągle w ręku żelazem. Wymawiałem mu w rozpaczy to niesłuszne obchodzenie się ze mną, nawet śmiałem wspomnieć o słyszanych wyrazach i wyrzucić, że coś zamierza przeciw księżnie, której wdzięki i anielska słodycz pozyskały całe moje przywiązanie, a wtenczas pieniąc się od złości, z ognistym wzrokiem, wywrócił mnie na ziemię i piersi nogą przytłoczywszy, wymógł straszną przysięgę, że nikomu nie powtórzę... ale zdradzam ją — dodał z oznakami trwogi — może nas podsłuchał, zgubionym... — i oglądał się na wszystkie strony z przerażeniem na twarzy.