Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T4.djvu/197

Ta strona została przepisana.

— Bądź spokojny, on teraz walczy na murach, czyż nie słyszysz wojennych okrzyków i świstu pocisków?
— Prawda, wypadło mi już wszystko z pamięci, prawda, wkrótce rozum stracę — rzekł Ulrych, zwracając ku ziemi wzrok osłupiały.
— A więc — ozwała się Katarzyna — kochasz moję panią, i możnaby rachować na ciebie w razie potrzeby?
— Całą krew chętniebym za nią przelał — krzyknął giermek i wzniósłszy ręce do góry — przysięgam, że wypełnię wszystko co mi rozkaże.
Nie zważając na dwuznaczność tego przyrzeczenia, z radością wyrzekła dziewczyna:
— Pamiętaj o tem, coś wymówił i staw się w słowie kiedy czas i miejsce będą po temu.
To mówiąc, oddaliła się, pewna, że znalazła nowego przyjaciela i poświęconego sługę Hannie z Ciechanowa.
Zadowolony Ulrych z udania się tej pierwszej próby, poszedł na dziedziniec zamkowy dla przypatrzenia się walce, ale coś nieprzyjemnego mieszało się do jego radości.
Okropna bitwa toczyła się ciągle na murach okrytych pomieszanemi z sobą żołnierzami Zbigniewa i Mieczysława, krwi potoki spływały po kamieniach i basztach. Poobcinane głowy, oderwane od ciała członki i drętwiejące jeszcze ostatkiem życia zewsząd się sypały, wtem ukazał się na najwyższej wieży rycerz z Wilderhalu z kilkoma ludźmi, którzy ogromny tam leżący kamień podważywszy drągami, zwalili go na drabiny i głowy wspinających się po nich wojowników. Wnet potem zapalone pochodnie, kawały ciężkiego ołowiu pomieszane z wrzącem wapnem wysypały się na oblegająch. Potok morderczych płynów oblał dobywających się do zamku, a natychmiast rozległ się po przestrzeni krzyk boleści i żołnierze