Po tych słowach ukłoniwszy się, wyszedł na dziedziniec zamkowy.
— Do broni! — krzyknął — do broni! — a wnet zgromadzili się naokoło niego dzielni żołnierze. Bystrym wzrokiem przebiegł ich szeregi i wyznaczył mających się z nim udać na krwawą wyprawę. Potem wrócił do komnaty i pokrzepiwszy siły puharem wina, rzucił się na łoże, gdzie na chwilę zasnął.
Czarna noc zasępiła Niebo, a chmury silnym pędzone wichrem na pomoc jej jeszcze przybyły. Obóz pogrążył się w ciemnościach, a stojący na straży żołnierze słyszeli z bojaźnią współtowarzyszów jęki mieszające się do świstów wiatru; z powagą przesuwały się chmury jak orszak milczący, który smętnie postępuje za pogrzebem, i zdawało się, że samo przyrodzenie sprzyjające zamiarom wrogów, ich wykonanie ułatwia.
Obudził się Mestwin, przywdział zbroję i na czele zbrojnych wyszedł bramą zamkową, schylając głowę przed mężem, który zasiadłszy na wieży, czekał widoku klęsk i mordów.
W milczeniu szedł rycerz niemiecki, a on jeden tylko miał szyszak na głowie. Wszyscy inni trzymali hełmy w lewej ręce, prawą kryli w ich wydrążeniach zapalone pochodnie, W cichości przesuwali się po równinie jak duchy złego, natężając wzrok i słuch na wszystkie strony. Niecierpliwość i żądza walki podwajała bicie serca każdego z nich, ciemności i milczenie pokrywały ich dokoła, za chwilę potoki morderczego światła i tłumne wrzaski miały napełnić miejsca, po których stąpali z ostrożnością łowca podchodzącego czujną zdobycz.
Kiedy zbliżyli się do obozu, dobył miecza Mestwin, a natychmiast zabłysnęły pochodnie i obok nich podniosły się oręże. Rzucili się żołnierze pomiędzy namioty, a natychmiast zajęły się ich płomienie. Czerwonawe kłęby dymu kręcone wiatrem uniosły się nad równiną, a krzyki, jęki i rozkazy rozległy się wszędzie.
Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T4.djvu/199
Ta strona została przepisana.