Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T4.djvu/20

Ta strona została przepisana.

— Ale teraz nie o łowach mowa, bracie — zawołał srogim głosem Mieczysław. — W wielkiej jesteśmy niepewności. Zdarzył się wypadek mogący wielkie ściągnąć klęski: ponieważ przybyłeś z Mestwinem, waszej wymagamy rady.
— Co wam po moich lub Mestwina radach — odparł Zbigniew, domyślając się o czem będzie mowa — kiedy tak często bez nich obejść się możecie?
— Ale teraz nie chcemy się bez nich obchodzić — przerwał mu Wszebor — bo tu idzie o shańbienie domu i rodziny zasłużonej w Mazowszu, bo tu idzie o śmierć, sławę i życie.
— Słucham więc — rzekł Zbigniew, pokrywając najsrożą mękę pozorem lekkomyślności — słucham tej tak ważnej sprawy.
Wszebor i Mieczysław opowiadali więc Zbigniewowi, jak niecni zbrodniarze porwali i unieśli Hannę. Mieszali do swego opowiadania tysiączne przękleństwa i pogróżki. Sercem Zbigniewa miotały to gniew, to zawiść, czuł jednak, że trzeba udawać dla ocalenia siebie i Hanny.
Ale kilka razy podczas długich skarg i użaleń Wszebora, już mu nie stało cierpliwości, i gdyby nie Mestwin go wstrzymał, wstałby i pogardzając nieprzyjaciołmi z dumą na czole, wyznałby czyn popełniony i oświadczył, że gotów jest bronić oblubienicy do ostatniej krwi kropli.
Nareszcie ozwał się Władysław Herman.
— A my, synu, postanowiliśmy dołożyć wszelkich starań dla wykrycia złośliwych i szkaradnych ludzi, którzy śmieli taki gwałt popełnić. Spodziewamy się, że i radą i orężem dopomożesz wykonaniu naszej woli i wyprawie twego tu przytomnego brata, a naszego synowca, który sobie zamierza ścigać ogniem i mieczem podłych i zbrodniczych wykonawców czynu, pogrążającego w smutek najgłębszy i księcia naszego domu i zacnego znacznych posiadłości pana. — Ale widząc,