Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T4.djvu/201

Ta strona została przepisana.

Potem rzucił się szybko między popioły i trupy z małym orszakiem, wkrótce znikł odgłos ich kroków, u ich postacie pogrążyły się w ciemnościach, z pośród których ukazywały się szczątki obozu, zniszczonego morderczemi płomieńmi.
Książe Zbigniew ledwo po czwarty raz odjął z ust ogromny róg, zdobny świetnemi ze złota okręgi, kiedy usłyszał kroki wracającego hufca i kazał zawołać Mestwina.
Stawił się przed panem rycerz okryty krwią i kurzawą, z poczernionem czołem od dymu, i z potrzaskaną zbroją przez ułamki rozpalonego drzewa, nieraz podczas walki nań spadłe. Sześciu żołnierzy z zapalonemi pochodniami stało naokoło księcia, którego bladość przeciwny wystawiała widok od rumieńca Mestwina, sprawionego przez trudy i blizkość ognia.
Zdał sprawę rycerz z poruczonego obowiązku, a potem wyciągając rękę zawołał:
— Nie mam co więcej opowiadać, niech mi ten obraz zastąpi wymowę.
— Dzielnyś zawsze Mestwinie, — rzekł książe — ale bałem się byś uniesiony nie posunął się zadaleko, gdyż nie chcę wszystkiego w jednej nocy zakończyć.
— Przyznaję, — odparł Mestwin — że widząc tak sposobną porę, uczułem żywiej krew biegnącą po żyłach i wydobyłem żelazo; ale głos twojego rogu odwołał mnie natychmiast.
— Jeszcze więcej za to ci wdzięczności winienem niż za ten pożar — rzekł Zbigniew ściskając mu rękę — ale na Boga, zdaje mi się, że Niebo popsuje, co ziemia sprawiła.
— Raczej piekło — dodał pocichu Mestwin.
— Te czarne chmury — ciągnął Zbigniew — wkrótce w deszcz się zamienią, już kilka kropel padło na moję rękę.
Ledwo tylko słów domówił, aliści obudziło się spokojne dotąd przyrodzenie hukiem blizkiego pioruna,