Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T4.djvu/203

Ta strona została przepisana.

z połamanym pancerzem lub z świetnym niedawno szyszakiem, pokrytym teraz to czarnemi, to rudemi od ognia i od wody plamami. Nie słyszano jęków ani westchnień, ale zimna rozpacz malowała się w ich wzroku pozbawionym życia.
Dotąd żaden wódz się nie ukazał, a przeklęte hufce traciły stopniami odwagę i ufność położoną w toporze Sieciecha, mieczu syna Bolesława Śmiałego i roztropności Wszebora. Ale kiedy Mieczysław w zupełnej zbroi, tylko bez hełmu, ukazał się w gronie wybladłych i cierpiących towarzyszy, kiedy z nieostygłym zapałem wskazał na zamek i przysiągł, że nigdy nie odstąpi zamiaru, tysiąc głosów ozwało się w tłumnej wrzawie:
— Niech żyje książe Mieczysław! niech żyje syn dzielnego zdobywcy Kijowa! — a twarze przed chwilą posępne, pokryły się rumieńcem i oczy zmartwiałe nowym zabłysnęły ogniem.
— A więc za mną bracia — krzyknął młodzieniec, dobywając miecza.
Ale nadchodzący Wszebor i Sieciech wstrzymali go od tak nierozważnego kroku, przekładając poniesione znoje, zmniejszoną, liczbę żołnierzy i potrzebne naprawy w zniszczonym obozie. Mieczysław poznawszy prawdę tych uwag, zaczął wszystkich do pracy zagrzewać, i za jego rozkazem setne ręce rzuciwszy oręż, wzięły się do motyki dla wzniesienia nowych wałów i ustawienia nowych namiotów.
Tak usilnie pracowało całe wojsko, że po kilku dniach naprawiło szkody sprawione napadem wrogów, i drugi obóz wzniósł się nad ostatkami pierwszego. A wtenczas wróciły utarczki, rozpoczęły się boje i aniół śmierci znów skrzydła nad bijącymi się braćmi roztoczył.
Nowa pomoc przybyła broniącym zamku, kiedy Jordan z Gozdowa po słabości, w której długo pasował się ze śmiercią, ozdrowiał i wystąpił na czele