Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T4.djvu/208

Ta strona została przepisana.

Uśmiech mimowolny okrasił usta odwykłe od niego.
— Dobra Katarzyno, nie pragnę niczego, oprócz... — i tu zamilkła.
— Powiedz, dokończ, droga moja pani, wszystko dla ciebie uczynię, wystaram się wszystkiego, może potrafię twoim życzeniom zadosyć uczynić, jeśli nie sama, to może przez kogo innego.
— Przez kogóż, dobra dziewczyno? któż w tym zamku myśli o Hannie? kto rozumie jej łzy i boleści? kto się troszczy o słabiejące zdrowie, o niknącą piękność, o strapione serce, któremu nieliczne bicia pozostają? Gdzież znajdziesz pomoc dla mnie? Czy myślisz, że wzruszysz tych zdziczałych wojowników piersi, twardsze od żelaza je pokrywającego? Zostaw mnie, zostaw i dozwól przynajmniej srogą opłakiwać dolę.
— Tak mówisz, pani, jak gdyby ci już żadnej nie pozostawało nadziei, jak gdyby szlachetny nasz książe już nie miał miecza ku twojej obronie.
— Ach! Zbigniew, Zbigniew — zawołała Hanna — on mi ziemię kiedyś w Niebo zamieniał, ale wcisnął się wąż do raju i raj w piekło się obrócił.
— Któż jest tym wężem? — zapytała córka Gierdy — wskaż go mężowi pani, a on w proch go zetrze, i śladu potworu nie zostanie na ziemi.
— Gdybym to mogla uczynić, — krzyknęła księżna — jeszczebym znalazła uciechy w tym życiu — jeszczebym odzyskała spokojność, ale nie, czegoż mam się łudzić próżną nadzieją? Grób mój już stoi otworem, i codziennie zbliżam się do niego.
— Nie rozdzieraj mi serca, księżno i pani moja. Porzuć tę ciemną mowę, te niezrozumiane wyrazy, odkryj tajemnicę, a ręczę, że potrafię przywrócić ci szczęście — i padła Katarzyna do nóg Hanny z Ciechanowa, i ściskała jej kolana, łzami oblewając podaną sobie rękę.
— Katarzyno, — rzekła po chwili księżna — święta przysięga moje usta zamyka, ale mogę ci wy-