Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T4.djvu/214

Ta strona została przepisana.

— Pani — zawołał Ulrych, przygotowany od Mestwina na wszystkie odpowiedzi — nie możesz tego w tym zamku uskutecznić, bo największe niebezpieczeństwo zagrażałoby synowi Bolesława. Niedaleko stąd przy brzegu Wisły, jest kaplica rozpadła w gruzy cierniami pokryte, tam bez żadnej obawy możesz z księciem się rozmówić.
— Ale jakimże sposobem wyjść z zamku? — rzekła księżna.
— To już do mnie będzie należeć — odparł Ulrych — z twoich komnat, księżno i pani moja, jest wyjście, jeśli się nie mylę, na brzegi Wisły, żołnierz zwyczajnie jeden go tylko strzeże, łatwo strażnika przekupić, zresztą w nocy, którą naznaczysz na widzenie się z Mieczysławem, bo tego w dzień w żaden sposób uczynić niepodobna, śpiącemu panu pierścień z palca zdejmę, a za ukazaniem tego znaku puści cię żołnierz.
— I ja tam dopiero czekać będę na Mieczysława — rzekła księżna — to być nie może, kogóż poszle do obozu? kto go uwiadomi?
— Twój sługa — rzekł Ulrych, przyklękając na nowo.
— Nie, młodzieńcze, nie narażaj się dla mnie na gniew pana i ciosy wrogów.
— Alboż to pierwszy raz Mestwin posyła mnie do obozu, księżno i pani moja? Ma on tam tajemnicze związki z jednym wodzem; powtarzam ci, pani, że wszystko ułatwię, naznacz tylko dzień i godzinę.
Pomyślała księżna i rzekła po chwili:
— Pojutrze o dwunastej w nocy — a potem obróciwszy się do obrazu Matki Boskiej, złożyła ręce i cichą modlitewkę Królowej Niebios zasłała.
Ulrych spojrzał raz jeszcze na Hannę z Ciechanowa, a groźne wyrzuty rozdarły mu sumienie, wzrok księżnej przyćmiony łzami, wzruszył jego serce i przez chwilę stał niepewny, czy rzuciwszy się do stóp anioła,