Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T4.djvu/22

Ta strona została przepisana.

o niej winieneś mówić uszanowaniem. Z większem, na Boga, bo nie wiem co mnie wstrzymuje, że cię jeszcze za tak bezczelne nie skarciłem zuchwalstwo.
— Niechże cię więc nie nie wstrzymuje — zawołał Zbigniew, zapominając o przytomności ojca i o wszystkiem, i dobył napół miecza.
— Synowcze, Zbigniewie, Wszeborze — przerwał im nieszczęśliwy rozterkami krewnych i przyjaciół Władysław. — Czyż zawsze kłótnie i zatargi najmilszemi wam będą? Kiedyż przestaniecie wzajemnie niechęcią smucić dnie moje i własne zatruwać szczęście?
To mówiące, przycisnął do ust z pobożnością, obraz Najświętszej Panny i podniósłszy oczy do Nieba — Królowo Niebios! — zawołał — i ty święty Pietrze i Pawle, udajcie się do Syna Bożego za nami, udajcie się do Boga świata. Niech kłótnie, zajazdy i niezgody przestaną rozrywać Polskę, niech wszyscy moi poddani połączeni węzłem pobożności i cnoty dla Twojej tylko chwały, o Boże! żyją i dla Twoich świętych chwały. — Przez chwilę trzymał jeszcze oczy wzniesione do nieba, potem obrócił się do Mestwina i rzekł: — Rycerzu! twojej rady roztropnej tu trzeba. Pozwólcie mu mówić, proszę was moi mili.
— Jeśli tak twoja, najjaśniejszy panie, wola, to dobrze — odparł Wszebor.
— Ja cię wyratuję — pocichu szepnął Zbigniewowi do ucha Mestwin i wystąpił na środek komnaty, ukłonił się najprzód, a potem dźwięcznym głosem z ułożoną postawą przemówił: Najjaśniejszy królu i ty Mieczysławie i ty stroskany ojcze, jedyną macie w pośpiechu i orężu nadzieję. Daleko już zapewne za Płock unieśli twą córkę zbrodniarze. Każcie więc osiodłać konie i weźcie się do szabel. W szybkiej pogoni, w dzielnem natarciu cała wasza otucha. Ślady bezwątpienia znajdziecie po drodze, a zdrajca legnie pod waszemi ciosy. W Płocku darmobyście jej szukali, bo jakże można myśleć, aby zbrodniarze przy-